niedziela, 12 listopada 2017

4


Tej nocy nie potrafił zmrużyć oka.

To zrozumiałe, że odczuwał stres, prawda? O świcie miał przeprowadzić rozmowę z dwiema osobami obdarzonymi taką samą mocą co on, co więcej, reprezentującymi dwa całkowicie inne światy. Kontekst historyczny, jak i światopoglądowy, dawał im wystarczająco dużo powodów, by spróbować się wzajemnie pozabijać. Ba, sądząc po złośliwościach, jakimi raczył go od samego początku Nepharien, niektórzy nie potrzebowali nawet solidnych argumentów do wszczęcia walki.

A jednak chodziło o coś więcej. Wspomnienia z walki z Koryfeuszem powróciły z całą siłą; ledwo zdołał je stłumić w natłoku euforii i nowych wyzwań, które stały przed Inkwizycją. Krzyki żołnierzy, drżący mu w dłoniach kostur z odłamkiem lyrium, który mógł w każdej chwili eksplodować, wszechobecne zielone światło...

Wspomnienia wróciły. I wcale nie osłabły.

Gdy siedział na posłaniu i bezrozumnie wbijał wzrok w płachtę osłaniającą wejście do namiotu, nie umiał nawet powiedzieć, czy drży z emocji czy może z zimna?



Och, nie był sam w tym wszystkim. Obecności Żelaznego Byka nie dało się zignorować – choć tym razem był o wiele cichszy, niż miał w zwyczaju podczas pobytu w Twierdzy. Wraz z nim Inkwizytorowi towarzyszyło kilku Szarżowników, którzy dołączyli do pozostałych żołnierzy. Byk zapewniał, że ich obecność zwiększy poziom bezpieczeństwa drużyny; Leir zaś nie widział powodu, dla którego miałby temu zaprzeczać. Co ciekawe, obiekcji nie zgłosiła również Vivenne, choć wszyscy przyzwyczaili się już do jej nieustannej krytyki na wszystkich możliwych polach.

Obowiązek ponad sprawami osobistymi. Trevelyan dobrze wiedział, że zaklinaczka podziela ten światopogląd – i tylko dlatego zdecydowała się dalej z nim współpracować. Zobligowała się do pomocy Inkwizycji, a nie jemu, czarownikowi, który sam nie pomógł jej, gdy o to poprosiła. W gruncie rzeczy nie żałował tego posunięcia. Nie ufał jej ani wtedy, ani teraz.

A jednak rozmawiali spokojnie. I całkowicie neutralnie.

Przede wszystkim jednak była z nimi Josephine. I nieistotnym pozostawał fakt, że nie umiała powiedzieć o ich obecnej sytuacji więcej, aniżeli sam Trevelyan. Ufał jej kompetencjom jako Ambasadorce.

I ufał... jej. Jej jako partnerce, osobie zdeterminowanej, by być z nim w dobrych i złych chwilach.

A jednak istniała bariera, której nie byli w stanie przekroczyć. Świeciła znajomym, przeklętym blaskiem.



*



Na spotkania zawsze przychodził przed czasem.

Nie potrafił inaczej. Nawet w Orlais, gdzie delikatne spóźnienie odbierane było jako znajomość reguł Wielkiej Gry, nie mógł powstrzymać się przed przybyciem przed umówioną godziną. Co mu to dawało? Nie miał pojęcia. Możliwość wykrycia potencjalnych szpiegów, zrobienia rekonesansu w miejscu spotkania, komfort psychiczny.

Tak, głównie komfort psychiczny. Poczucie, że to on wita pozostałych uczestników. Na Stwórcę, jakże głupio to brzmiało. Chociaż w sumie, jakie to miało znaczenie, skoro najzwyczajniej w świecie pomagało? Żadne.

Teraz, pierwszy raz, od kiedy pamiętał... ktoś go ubiegł.

- Yor? – Qunari drgnął, jakby zaskoczony obecnością Inkwizytora. O ile pojawienie się Trevelyana mogło jeszcze ujść jego uwadze – Leir nieraz słyszał niewybredne komentarze swoich towarzyszy, nieprzyzwyczajonych do jego niemalże bezszelestnego kroku – to szczęk zbroi żołnierzy był już zdecydowanie zbyt głośny, by go nie zauważyć. Tworzył zaklęcie, zamyślił się, czy po prostu był zmęczony?

Nie, miał zbyt rozszerzone oczy, a w dodatku wystukiwał nerwowo palcem jakiś dziwaczny rytm. Beznadziejnie radził sobie z ukrywaniem emocji, to pewne.

- Och, cóż... Witam. Zawsze przychodzę wcześniej. Nie lubię się spóźniać. – Qunari wydawał się niemalże usprawiedliwiać, choć jednocześnie wzruszył lekceważąco ramionami. Mimo swojej postawy, dalej wyglądał na zdenerwowanego.

Spojrzał podejrzliwie na pozostałych, aż w końcu przeniósł wzrok na Trevelyana.

– Nie wiedziałem, że mamy przyjść z obstawą. Chyba mieliśmy rozmawiać na osobności?

- To nie obstawa. To delegacja. – Leir wzruszył ramionami.

- A to jakaś różnica?

- Obstawa byłaby potrzebna, gdybyśmy planowali się tu pozabijać, prawda? A my chcemy po prostu porozmawiać. – Josephine szybko zrozumiała taktykę Inkwizytora; uśmiechnęła się do qunari, jak zawsze serdecznie. Leir już dawno przestał próbować dorównać jej w tej materii. – Przybyliśmy tu jako jedna delegacja Inkwizycji. Nie było chyba ustalane, że nie może składać się z kilku osób. Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę?

- Przecież macie ze sobą żołnierzy!

- To jest ochrona. Jakby nie patrzeć, okolica nie jest bezpieczna. Jeśli to jest problemem, możemy kazać im poczekać poza murami świątyni. Wystarczy słowo.

Rogaty mag najwyraźniej nie wiedział, jak zareagować, nie urażając przy tym nikogo. Trevelyan nie zamierzał dawać mu czasu na obranie taktyki.

- Mam nadzieję, że rozmowy przebiegną szybko i bezproblemowo – powiedział Leir. - Chyba wszyscy ledwo powstrzymujemy ziewanie. – Kątem oka dostrzegł, jak Vivenne zasłania dłoń ustami. Sam czuł, że zmęczenie zaczyna brać górę nad zdenerwowaniem; paradoks, biorąc pod uwagę, w jakim miejscu się znaleźli. – Daleko stąd obozujesz?

- Nie, w sumie... moi towarzysze znajdują się jakieś dziesięć minut drogi stąd. – Obejrzał się przez ramię, wskazując kierunek, z którego nadszedł.

- Często zmieniacie miejsce?

- Co jakiś czas. Ale w sumie rzadko. Od czasu... - Zawahał się przez chwilę – walki z Koryfeuszem nie było sensu iść dalej. A tam znaleźliśmy dobre miejsce.

- Ach tak. – Leir pozwolił sobie przetrawić tę informację przez dłuższą chwilę. Można założyć, że przynajmniej dzisiaj nie ruszą w dalszą drogę. A skoro cała ta ekipa znajdowała się w zasięgu ręki...

Z trzydziestu żołnierzy powinno wystarczyć, by wyrżnąć ich w pień, prawda?

- A co dalej? – Vivienne zabrała głos nie czekając na pozwolenie. Cisza nie mogła się przeciągać. Nie należało pozostawiać rozmówcy zbyt dużo czasu do namysłu.

- W sumie to... nie wiem – odpowiedział Yor. – Zależy, co ustalimy. Szczerze mówiąc, zależy nam tylko na kawałku ziemi.

- Kawałku ziemi? – To brzmiało o wiele mniej groźnie niż „jedna trzecia łupów dla Dalijczyków". Leir mimowolnie uniósł brwi, patrząc na rozmówcę z nowym zainteresowaniem. – Jak dużym?

- Nie wiem. Jest nas piętnastu. Tyle, żeby wszyscy się pomieścili. – Yor znowu wzruszył ramionami. – Chodzi o jakieś stałe miejsce, dom. Nawet nie potrzebujemy żadnego luksusu. Chodzi o... Coś, co będzie nasze i po prostu... no, dzięki czemu nie będziemy musieli dalej wędrować. Chociaż pewnie i tak będziemy. – Zawahał się przez chwilę, jakby niepewny, czy kontynuować myśl. Zrezygnował. – Nieważne. Wiadomo, o co chodzi.

- Zamierzacie zrezygnować z zawodu najemnika? – Głos Byka był wystarczająco donośny, by nieść się echem po całych ruinach. Leir kątem oka dostrzegł, jak Josephine patrzy surowo na wojownika i zasłania palcem usta.

- Nie wiem. – A przynajmniej nie zamierzał odpowiadać. Trevelyan nie zamierzał naciskać. To i tak nie miało znaczenia.

- Inkwizycja będzie w stanie spełnić tę prośbę. – Pomijając fakt, że formalnie nie byli właścicielami żadnej ziemi, która byliby w stanie im nadać. Do diabła z tym. – Jesteśmy tu teraz decydującym graczem. Magowie i Orlais to nasi lojalni sprzymierzeńcy, a wieść o wspólnym zwycięstwie dotarła już chyba do wszystkich. – Odetchnął. - Tak długo, jak zachowamy stabilną pozycję w regionie, będziemy w stanie zagwarantować wam własne ziemie.

Wątpił, by mag uwierzył mu na słowo. A jednak...

Mało kto jest w stanie ukryć nadzieję.

- A co jest wam potrzebne, żeby tę stabilizację utrzymać?

Leir rozłożył ręce.

- Spokój. Współpraca. I nic więcej, przynajmniej z waszej strony.

Nie wypadało pytać o haczyk, prawda? Choć widział, że rozmówca ma ogromną ochotę to zrobić.



Zamiast odpowiedzi, usłyszał, że ktoś nadchodzi.

- Och. – Nepharien przyszedł sam. Szybko zdał sobie sprawę z dysproporcji sił; niechęć w jego spojrzeniu mówiła sama za siebie. – To nie miała być przypadkiem prywatna rozmowa?

- W przypadku Inkwizycji ciężko mówić o prywatnych rozmowach. Sądzę, że chodzi o rozmowę poufną – odpowiedziała Josephine. – Występujemy tu w imieniu Inkwizycji. Jako jeden organ.

Elf zmarszczył brwi.

- Inkwizytor bał się sam przyjść? Ojej.

Ty rudy gnojku...

- Nie jestem władcą absolutnym. Nie rządzę Inkwizycją samodzielnie i nie reprezentuję jej w pojedynkę. To normalne dla cywilizowanej władzy – odparował Leir. Josephine odchrząknęła.

- Przechodząc zatem do meritum...

- Raczej kończąc. Słyszałem waszą rozmowę. – Nepharien prychnął. Widząc zdumione sporzenie Yora, zrobił to po raz kolejny. – Nie doceniacie elfów. Nawet fakt, że mamy lepszy słuch niż wy jakoś wam umknął, ptasie móżdżki.

- Och. Cóż, przynajmniej nie musimy wprowadzać cię w dyskusję. – Leir uśmiechnął się uprzejmie, choć nawet nie starał się nadać temu pozorów szczerości. Na Andrastę, jakże irytował go ten elf!

Bo jest wyzwaniem? Czy dlatego, że jest elfem?

- Nie, nie musicie. Teraz czas, żebym ja przedstawił nasze żądania. – Elf oparł ręce na biodrach, co najmniej jakby dumna pozycja miała dodać mocy jego słowom. – Żądamy wycofania wszystkich wojsk shemlenów z Dalii i uznania jej niepodległości. I to natychmiast.



Cisza trwała chwilę – o chwilę za długo.

- Pozwolę sobie zauważyć, że Dalia znajduje się pod kontrolą Orlais – odpowiedział w końcu Leir. Czuł na sobie uważne spojrzenia wszystkich, łącznie z rudym lisem, który przyplątał się tutaj niewiadomo skąd. Swoją drogą, jakim cudem dzikie zwierzę odważyło się podejść tak blisko? – Ten postulat nie powinien być kierowany do nas.

- Mówi to osoba, która chwilę temu określiła swoją Inkwizycję jako decydującego gracza, a Orlais jako lojalnego sprzymierzeńca? – Elf prychnął po raz kolejny. Trevelyan zaczął poważnie zastanawiać się, czy nie jest to jakiś tik nerwowy. – Które z tych określeń jest fałszywe?

- Żadne. Czym innym jest jednak nadanie ziemi grupie zasłużonych najemników, którzy gotowi są z nami współpracować, a czym innym secesja ćwierci kraju.

Elf zmarszczył brwi.

- Secesja?

Leir uśmiechnął się.

- Oddzielenie się części kraju i utworzenie nowego państwa. Fachowe określenie.

Nie potrafił zaprzeczyć, że przyłapanie rozmówcy na niewiedzy dało mu jakiś zalążek satysfakcji. I najwyraźniej zdenerwowało samego Nephariena.

- Jak zwał, tak zwał! Skoro uważacie, że macie najwięcej do powiedzenia, to stać was na to, by dać elfom to, co się im należy. Gdyby nie my, Koryfeusz by was wszystkich pozabijał!

- Pragnę zauważyć, że obecność Koryfeusza na terenie Dalii nie była zbyt intensywna. W przeciwnym wypadku wysłalibyśmy tam swoje wojska. – Leir nie bał się spojrzeć elfowi w oczy, mimo, że widział w nich narastającą furię. Chyba powinien czuć niepokój, prawda? A jednak nawet obawa została stłumiona przez najzwyklejszą niechęć.

- Próbujesz odebrać elfom zasługi, shemlenie?!

Dałbyś sobie spokój, cholerny długouchu...

- Nie. Próbuję was przywrócić do rzeczywistości. Niczego nie umniejszając. – Odchrząknął. – Wasza pomoc była bezcenna i zostanie z całą pewnością wynagrodzona. Niemniej jednak...

Przerwał mu huk. Gałąź, która leżała na ziemi tuż obok nich nagle stanęła w płomieniach. Lis kręcący się w pobliżu wydał z siebie dziwny, jakby gniewny krzyk; mimo to, nie uciekł.

- Mam w dupie twoje przywracanie. I twoje ładne słówka. – Nepharien zacisnął dłonie w pięści, najpewniej walcząc z ochotą rozwalenia komuś nosa. – Wyzwolisz Dalię, czy nie?!

- Powtórzę po raz kolejny...

Gałąź wybuchła. Leir zareagował odruchowo, tworząc tarczę wokół siebie i najbliższych towarzyszy; jego magia zetknęła się z zaklęciem Vivienne, tworząc z nią jedną, dodatkowo wzmacnianą barierę. Kątem oka dostrzegł, że Yor zrobił to samo.

Wydawało się, że elf nie zamierza atakować. Mimo to, nikt nie opuścił bariery.

Kotwica pulsowała wściekle.

Wystarczy sygnał, by żołnierze zaatakowali tego spiczastouchego idiotę i...

Nie. On z całą pewnością nie jest tu sam.

Coś poruszyło się za plecami Dalijczyka; gdy Leir przyjrzał się temu uważniej, zrozumiał, że jest to kolejny elf, tym razem uzbrojony w łuk. Z całą pewnością nie widział go wcześniej.

A zatem otaczali ich dalijscy żołnierze. Ciekawe, czy natknęli się na ludzi Inkwizycji?

- Twoje powtórzenia też mam w dupie. Elfy odzyskają to, co do nich należy. Możesz powtórzyć to swoim. – Nepharien przeniósł wzrok na Yora. Choć posturą ustępował tylko Żelaznemu Bykowi, a sam niewątpliwie nie zaliczał się do bezbronnych istot, qunari miał wyraźną ochotę zniknąć z tego miejsca jak najszybciej. – A ty? Też zamierzasz dać pomiatać sobą ludziom?

- Nikt nie będzie mną pomiatał – zaprotestował mag. – Ale nie ma sensu wszczynać kolejnej wojny. Możemy się po prostu dogadać.

- Naprawdę w to wierzysz? W to, co mówią ci dwulicowi...

- On ma swój rozum, elfie – wtrącił szybko Leir. – I umie wybrać to, co najlepsze dla jego braci.

- Z całą pewnością nie jest to sojusz z wami!

- Od nas dostał propozycję. Od ciebie usłyszeliśmy tylko obelgi.

Obaj spojrzeli na Yora. W milczeniu.

Qunari odchrząknął.

- Muszę to przemyśleć. Naprawdę.

Kurwa.

Leir przytaknął.

- To zrozumiałe. Dalej wierzę, że możemy dojść do porozumienia.



*



- Dlaczego ich nie zaatakowaliśmy, szefie?

Słyszał żal w głosie Byka. Sam po cichu żałował swojej decyzji, jakby rozsądna się nie wydawała.

- Byliśmy otoczeni przez elfy. Sądzę, że ci najemnicy qunari też nie byli tak daleko, jak mówiono. – Fakt, że Yor wydawał się najbardziej prostolinijną osobą w Thedas o niczym nie przesądzał. Mógł kłamać. Jak wszyscy, a może i z większą wprawą. – Poza tym zabicie przywódców z całą pewnością doprowadziłoby do wojny. Teraz mamy jeszcze szansę jej uniknąć.

Byk wyglądał na rozczarowanego.

- Chcesz uniknąć walki, szefie?

Och, skądże. Po prostu na samą myśl o kolejnej kampanii zbierało mu się na wymioty.

- Nie stać nas na nią, Byku. Nie zrobię tego swoim ludziom.

Nie kontynuowali tematu. Byk bez wątpienia chciał opuścić namiot jak najszybciej.

Cóż. Nie musiał zgadzać się z nim we wszystkim.

- Leir. – Josephine odezwała się po dłuższej chwili. Zawahała się, nim w końcu odłożyła pióro, którym dotychczas pisała coś zawzięcie, całkowicie ignorując rozmówców. – Obawiam się, że i tak nie unikniemy konfliktu.

Znał ją zbyt dobrze, by nie dostrzec niepokoju na jej twarzy. Josephine nienawidziła przemocy; od kiedy wyjaśniła mu, jakie wydarzenie z przeszłości przesądziło o tym skrajnym nieraz pacyfizmie, nie miał serca jej go wypominać, przynajmniej osobiście. Gdy stali na czele Inkwizycji, preferencje te nie miały jednak większego znaczenia.

W milczeniu podszedł do Josephine, odgarniając jakiś zbłąkany kosmyk z jej twarzy. Gdy występowali na forum publicznym, musiał pilnować się przed okazywaniem tego rodzaju czułości; z kolei we własnych pokojach coraz częściej ogradzał się psychicznym murem, z którym to odruchem walczył mniej lub bardziej skutecznie. Na Andrastę, był beznadziejnym partnerem.

- Wiem, Jose. Też jestem przekonany, że elfy dadzą nam popalić. – Loczek za nic w świecie nie chciał wrócić na swoje miejsce; ostatecznie Trevelyan zrezygnował z odgarniania go, zamiast tego nawijając sobie niesforny pukiel na palec. – Ale to Orlais przyjmie ten cios. Tym elfom nie robi różnicy, kogo zabiją. Skoro ma dojść do rozlewu krwi, to niech nie będą to chociaż nasi żołnierze.

Przytuliła się do niego bez słowa.

Tego dnia wypowiedziano ich wystarczająco dużo.

2 komentarze:

  1. Bawią mnie te analogie postaci do nas xd Yor, który jest mocno wcześniej, Leir który również preferuje znalezienie się w danym miejscu przed czasem i Neph, który ma wyjebane na punktualność. W zasadzie dopiero za drugim razem to zauważyłam ^^'
    Jedna maleńka uwaga: Neph powiedział coś w stylu "inkwizytor bał się sam przyjść?" Przestawiłabym dwa ostatnie słowa, żeby dać nacisk na "sam". Także, to tyle. Mój wewnętrzny Grammar Nazi i tak jest usatysfakcjonowany :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Też nie pomogłam Vivienne, pjona!

    A konfrontacja piękna, Neph się rzuca jak wściekły kotek, Leir ciśnie po nim wytykając niewiedzę, a Yor jest bułą, która nie wie co tu robi i w sumie to chciałby być już w łóżku.

    OdpowiedzUsuń