To zrozumiałe, że
odczuwał stres, prawda? O świcie miał przeprowadzić rozmowę z dwiema
osobami obdarzonymi taką samą mocą co on, co więcej, reprezentującymi
dwa całkowicie inne światy. Kontekst historyczny, jak i światopoglądowy,
dawał im wystarczająco dużo powodów, by spróbować się wzajemnie
pozabijać. Ba, sądząc po złośliwościach, jakimi raczył go od samego
początku Nepharien, niektórzy nie potrzebowali nawet solidnych
argumentów do wszczęcia walki.
A jednak chodziło o coś
więcej. Wspomnienia z walki z Koryfeuszem powróciły z całą siłą; ledwo
zdołał je stłumić w natłoku euforii i nowych wyzwań, które stały przed
Inkwizycją. Krzyki żołnierzy, drżący mu w dłoniach kostur z odłamkiem
lyrium, który mógł w każdej chwili eksplodować, wszechobecne zielone
światło...
Wspomnienia wróciły. I wcale nie osłabły.
Gdy siedział na posłaniu
i bezrozumnie wbijał wzrok w płachtę osłaniającą wejście do namiotu,
nie umiał nawet powiedzieć, czy drży z emocji czy może z zimna?
Och, nie był sam w tym
wszystkim. Obecności Żelaznego Byka nie dało się zignorować – choć tym
razem był o wiele cichszy, niż miał w zwyczaju podczas pobytu w
Twierdzy. Wraz z nim Inkwizytorowi towarzyszyło kilku Szarżowników,
którzy dołączyli do pozostałych żołnierzy. Byk zapewniał, że ich
obecność zwiększy poziom bezpieczeństwa drużyny; Leir zaś nie widział
powodu, dla którego miałby temu zaprzeczać. Co ciekawe, obiekcji nie
zgłosiła również Vivenne, choć wszyscy przyzwyczaili się już do jej
nieustannej krytyki na wszystkich możliwych polach.
Obowiązek ponad sprawami
osobistymi. Trevelyan dobrze wiedział, że zaklinaczka podziela ten
światopogląd – i tylko dlatego zdecydowała się dalej z nim
współpracować. Zobligowała się do pomocy Inkwizycji, a nie jemu,
czarownikowi, który sam nie pomógł jej, gdy o to poprosiła. W gruncie
rzeczy nie żałował tego posunięcia. Nie ufał jej ani wtedy, ani teraz.
A jednak rozmawiali spokojnie. I całkowicie neutralnie.
Przede wszystkim jednak
była z nimi Josephine. I nieistotnym pozostawał fakt, że nie umiała
powiedzieć o ich obecnej sytuacji więcej, aniżeli sam Trevelyan. Ufał
jej kompetencjom jako Ambasadorce.
I ufał... jej. Jej jako partnerce, osobie zdeterminowanej, by być z nim w dobrych i złych chwilach.
A jednak istniała bariera, której nie byli w stanie przekroczyć. Świeciła znajomym, przeklętym blaskiem.
*
Na spotkania zawsze przychodził przed czasem.
Nie potrafił inaczej.
Nawet w Orlais, gdzie delikatne spóźnienie odbierane było jako znajomość
reguł Wielkiej Gry, nie mógł powstrzymać się przed przybyciem przed
umówioną godziną. Co mu to dawało? Nie miał pojęcia. Możliwość wykrycia
potencjalnych szpiegów, zrobienia rekonesansu w miejscu spotkania,
komfort psychiczny.
Tak, głównie komfort
psychiczny. Poczucie, że to on wita pozostałych uczestników. Na Stwórcę,
jakże głupio to brzmiało. Chociaż w sumie, jakie to miało znaczenie,
skoro najzwyczajniej w świecie pomagało? Żadne.
Teraz, pierwszy raz, od kiedy pamiętał... ktoś go ubiegł.
- Yor? – Qunari drgnął,
jakby zaskoczony obecnością Inkwizytora. O ile pojawienie się
Trevelyana mogło jeszcze ujść jego uwadze – Leir nieraz słyszał
niewybredne komentarze swoich towarzyszy, nieprzyzwyczajonych do jego
niemalże bezszelestnego kroku – to szczęk zbroi żołnierzy był już
zdecydowanie zbyt głośny, by go nie zauważyć. Tworzył zaklęcie, zamyślił
się, czy po prostu był zmęczony?
Nie, miał zbyt
rozszerzone oczy, a w dodatku wystukiwał nerwowo palcem jakiś dziwaczny
rytm. Beznadziejnie radził sobie z ukrywaniem emocji, to pewne.
- Och, cóż... Witam.
Zawsze przychodzę wcześniej. Nie lubię się spóźniać. – Qunari wydawał
się niemalże usprawiedliwiać, choć jednocześnie wzruszył lekceważąco
ramionami. Mimo swojej postawy, dalej wyglądał na zdenerwowanego.
Spojrzał podejrzliwie na pozostałych, aż w końcu przeniósł wzrok na Trevelyana.
– Nie wiedziałem, że mamy przyjść z obstawą. Chyba mieliśmy rozmawiać na osobności?
- To nie obstawa. To delegacja. – Leir wzruszył ramionami.
- A to jakaś różnica?
- Obstawa byłaby
potrzebna, gdybyśmy planowali się tu pozabijać, prawda? A my chcemy po
prostu porozmawiać. – Josephine szybko zrozumiała taktykę Inkwizytora;
uśmiechnęła się do qunari, jak zawsze serdecznie. Leir już dawno
przestał próbować dorównać jej w tej materii. – Przybyliśmy tu jako
jedna delegacja Inkwizycji. Nie było chyba ustalane, że nie może składać
się z kilku osób. Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę?
- Przecież macie ze sobą żołnierzy!
- To jest ochrona.
Jakby nie patrzeć, okolica nie jest bezpieczna. Jeśli to jest problemem,
możemy kazać im poczekać poza murami świątyni. Wystarczy słowo.
Rogaty mag najwyraźniej
nie wiedział, jak zareagować, nie urażając przy tym nikogo. Trevelyan
nie zamierzał dawać mu czasu na obranie taktyki.
- Mam nadzieję, że
rozmowy przebiegną szybko i bezproblemowo – powiedział Leir. - Chyba
wszyscy ledwo powstrzymujemy ziewanie. – Kątem oka dostrzegł, jak
Vivenne zasłania dłoń ustami. Sam czuł, że zmęczenie zaczyna brać górę
nad zdenerwowaniem; paradoks, biorąc pod uwagę, w jakim miejscu się
znaleźli. – Daleko stąd obozujesz?
- Nie, w sumie... moi
towarzysze znajdują się jakieś dziesięć minut drogi stąd. – Obejrzał się
przez ramię, wskazując kierunek, z którego nadszedł.
- Często zmieniacie miejsce?
- Co jakiś czas. Ale w
sumie rzadko. Od czasu... - Zawahał się przez chwilę – walki z
Koryfeuszem nie było sensu iść dalej. A tam znaleźliśmy dobre miejsce.
- Ach tak. – Leir
pozwolił sobie przetrawić tę informację przez dłuższą chwilę. Można
założyć, że przynajmniej dzisiaj nie ruszą w dalszą drogę. A skoro cała
ta ekipa znajdowała się w zasięgu ręki...
Z trzydziestu żołnierzy powinno wystarczyć, by wyrżnąć ich w pień, prawda?
- A co dalej? –
Vivienne zabrała głos nie czekając na pozwolenie. Cisza nie mogła się
przeciągać. Nie należało pozostawiać rozmówcy zbyt dużo czasu do
namysłu.
- W sumie to... nie wiem – odpowiedział Yor. – Zależy, co ustalimy. Szczerze mówiąc, zależy nam tylko na kawałku ziemi.
- Kawałku ziemi? – To
brzmiało o wiele mniej groźnie niż „jedna trzecia łupów dla
Dalijczyków". Leir mimowolnie uniósł brwi, patrząc na rozmówcę z nowym
zainteresowaniem. – Jak dużym?
- Nie wiem. Jest nas
piętnastu. Tyle, żeby wszyscy się pomieścili. – Yor znowu wzruszył
ramionami. – Chodzi o jakieś stałe miejsce, dom. Nawet nie potrzebujemy
żadnego luksusu. Chodzi o... Coś, co będzie nasze i po prostu... no,
dzięki czemu nie będziemy musieli dalej wędrować. Chociaż pewnie i tak
będziemy. – Zawahał się przez chwilę, jakby niepewny, czy kontynuować
myśl. Zrezygnował. – Nieważne. Wiadomo, o co chodzi.
- Zamierzacie
zrezygnować z zawodu najemnika? – Głos Byka był wystarczająco donośny,
by nieść się echem po całych ruinach. Leir kątem oka dostrzegł, jak
Josephine patrzy surowo na wojownika i zasłania palcem usta.
- Nie wiem. – A przynajmniej nie zamierzał odpowiadać. Trevelyan nie zamierzał naciskać. To i tak nie miało znaczenia.
- Inkwizycja będzie w
stanie spełnić tę prośbę. – Pomijając fakt, że formalnie nie byli
właścicielami żadnej ziemi, która byliby w stanie im nadać. Do diabła z
tym. – Jesteśmy tu teraz decydującym graczem. Magowie i Orlais to nasi
lojalni sprzymierzeńcy, a wieść o wspólnym zwycięstwie dotarła już chyba
do wszystkich. – Odetchnął. - Tak długo, jak zachowamy stabilną pozycję
w regionie, będziemy w stanie zagwarantować wam własne ziemie.
Wątpił, by mag uwierzył mu na słowo. A jednak...
Mało kto jest w stanie ukryć nadzieję.
- A co jest wam potrzebne, żeby tę stabilizację utrzymać?
Leir rozłożył ręce.
- Spokój. Współpraca. I nic więcej, przynajmniej z waszej strony.
Nie wypadało pytać o haczyk, prawda? Choć widział, że rozmówca ma ogromną ochotę to zrobić.
Zamiast odpowiedzi, usłyszał, że ktoś nadchodzi.
- Och. – Nepharien
przyszedł sam. Szybko zdał sobie sprawę z dysproporcji sił; niechęć w
jego spojrzeniu mówiła sama za siebie. – To nie miała być przypadkiem prywatna rozmowa?
- W przypadku Inkwizycji ciężko mówić o prywatnych rozmowach. Sądzę, że chodzi o rozmowę poufną – odpowiedziała Josephine. – Występujemy tu w imieniu Inkwizycji. Jako jeden organ.
Elf zmarszczył brwi.
- Inkwizytor bał się sam przyjść? Ojej.
Ty rudy gnojku...
- Nie jestem władcą
absolutnym. Nie rządzę Inkwizycją samodzielnie i nie reprezentuję jej w
pojedynkę. To normalne dla cywilizowanej władzy – odparował Leir.
Josephine odchrząknęła.
- Przechodząc zatem do meritum...
- Raczej kończąc.
Słyszałem waszą rozmowę. – Nepharien prychnął. Widząc zdumione sporzenie
Yora, zrobił to po raz kolejny. – Nie doceniacie elfów. Nawet fakt, że
mamy lepszy słuch niż wy jakoś wam umknął, ptasie móżdżki.
- Och. Cóż,
przynajmniej nie musimy wprowadzać cię w dyskusję. – Leir uśmiechnął się
uprzejmie, choć nawet nie starał się nadać temu pozorów szczerości. Na
Andrastę, jakże irytował go ten elf!
Bo jest wyzwaniem? Czy dlatego, że jest elfem?
- Nie, nie musicie.
Teraz czas, żebym ja przedstawił nasze żądania. – Elf oparł ręce na
biodrach, co najmniej jakby dumna pozycja miała dodać mocy jego słowom. –
Żądamy wycofania wszystkich wojsk shemlenów z Dalii i uznania jej
niepodległości. I to natychmiast.
Cisza trwała chwilę – o chwilę za długo.
- Pozwolę sobie
zauważyć, że Dalia znajduje się pod kontrolą Orlais – odpowiedział w
końcu Leir. Czuł na sobie uważne spojrzenia wszystkich, łącznie z rudym
lisem, który przyplątał się tutaj niewiadomo skąd. Swoją drogą, jakim
cudem dzikie zwierzę odważyło się podejść tak blisko? – Ten postulat nie
powinien być kierowany do nas.
- Mówi to osoba, która
chwilę temu określiła swoją Inkwizycję jako decydującego gracza, a
Orlais jako lojalnego sprzymierzeńca? – Elf prychnął po raz kolejny.
Trevelyan zaczął poważnie zastanawiać się, czy nie jest to jakiś tik
nerwowy. – Które z tych określeń jest fałszywe?
- Żadne. Czym innym
jest jednak nadanie ziemi grupie zasłużonych najemników, którzy gotowi
są z nami współpracować, a czym innym secesja ćwierci kraju.
Elf zmarszczył brwi.
- Secesja?
Leir uśmiechnął się.
- Oddzielenie się części kraju i utworzenie nowego państwa. Fachowe określenie.
Nie potrafił zaprzeczyć,
że przyłapanie rozmówcy na niewiedzy dało mu jakiś zalążek satysfakcji.
I najwyraźniej zdenerwowało samego Nephariena.
- Jak zwał, tak zwał!
Skoro uważacie, że macie najwięcej do powiedzenia, to stać was na to, by
dać elfom to, co się im należy. Gdyby nie my, Koryfeusz by was
wszystkich pozabijał!
- Pragnę zauważyć, że
obecność Koryfeusza na terenie Dalii nie była zbyt intensywna. W
przeciwnym wypadku wysłalibyśmy tam swoje wojska. – Leir nie bał się
spojrzeć elfowi w oczy, mimo, że widział w nich narastającą furię. Chyba
powinien czuć niepokój, prawda? A jednak nawet obawa została stłumiona
przez najzwyklejszą niechęć.
- Próbujesz odebrać elfom zasługi, shemlenie?!
Dałbyś sobie spokój, cholerny długouchu...
- Nie. Próbuję was
przywrócić do rzeczywistości. Niczego nie umniejszając. – Odchrząknął. –
Wasza pomoc była bezcenna i zostanie z całą pewnością wynagrodzona.
Niemniej jednak...
Przerwał mu huk. Gałąź,
która leżała na ziemi tuż obok nich nagle stanęła w płomieniach. Lis
kręcący się w pobliżu wydał z siebie dziwny, jakby gniewny krzyk; mimo
to, nie uciekł.
- Mam w dupie twoje
przywracanie. I twoje ładne słówka. – Nepharien zacisnął dłonie w
pięści, najpewniej walcząc z ochotą rozwalenia komuś nosa. – Wyzwolisz
Dalię, czy nie?!
- Powtórzę po raz kolejny...
Gałąź wybuchła. Leir
zareagował odruchowo, tworząc tarczę wokół siebie i najbliższych
towarzyszy; jego magia zetknęła się z zaklęciem Vivienne, tworząc z nią
jedną, dodatkowo wzmacnianą barierę. Kątem oka dostrzegł, że Yor zrobił
to samo.
Wydawało się, że elf nie zamierza atakować. Mimo to, nikt nie opuścił bariery.
Kotwica pulsowała wściekle.
Wystarczy sygnał, by żołnierze zaatakowali tego spiczastouchego idiotę i...
Nie. On z całą pewnością nie jest tu sam.
Coś poruszyło się za
plecami Dalijczyka; gdy Leir przyjrzał się temu uważniej, zrozumiał, że
jest to kolejny elf, tym razem uzbrojony w łuk. Z całą pewnością nie
widział go wcześniej.
A zatem otaczali ich dalijscy żołnierze. Ciekawe, czy natknęli się na ludzi Inkwizycji?
- Twoje powtórzenia też
mam w dupie. Elfy odzyskają to, co do nich należy. Możesz powtórzyć to
swoim. – Nepharien przeniósł wzrok na Yora. Choć posturą ustępował tylko
Żelaznemu Bykowi, a sam niewątpliwie nie zaliczał się do bezbronnych
istot, qunari miał wyraźną ochotę zniknąć z tego miejsca jak
najszybciej. – A ty? Też zamierzasz dać pomiatać sobą ludziom?
- Nikt nie będzie mną pomiatał – zaprotestował mag. – Ale nie ma sensu wszczynać kolejnej wojny. Możemy się po prostu dogadać.
- Naprawdę w to wierzysz? W to, co mówią ci dwulicowi...
- On ma swój rozum, elfie – wtrącił szybko Leir. – I umie wybrać to, co najlepsze dla jego braci.
- Z całą pewnością nie jest to sojusz z wami!
- Od nas dostał propozycję. Od ciebie usłyszeliśmy tylko obelgi.
Obaj spojrzeli na Yora. W milczeniu.
Qunari odchrząknął.
- Muszę to przemyśleć. Naprawdę.
Kurwa.
Leir przytaknął.
- To zrozumiałe. Dalej wierzę, że możemy dojść do porozumienia.
*
- Dlaczego ich nie zaatakowaliśmy, szefie?
Słyszał żal w głosie Byka. Sam po cichu żałował swojej decyzji, jakby rozsądna się nie wydawała.
- Byliśmy otoczeni
przez elfy. Sądzę, że ci najemnicy qunari też nie byli tak daleko, jak
mówiono. – Fakt, że Yor wydawał się najbardziej prostolinijną osobą w
Thedas o niczym nie przesądzał. Mógł kłamać. Jak wszyscy, a może i z
większą wprawą. – Poza tym zabicie przywódców z całą pewnością
doprowadziłoby do wojny. Teraz mamy jeszcze szansę jej uniknąć.
Byk wyglądał na rozczarowanego.
- Chcesz uniknąć walki, szefie?
Och, skądże. Po prostu na samą myśl o kolejnej kampanii zbierało mu się na wymioty.
- Nie stać nas na nią, Byku. Nie zrobię tego swoim ludziom.
Nie kontynuowali tematu. Byk bez wątpienia chciał opuścić namiot jak najszybciej.
Cóż. Nie musiał zgadzać się z nim we wszystkim.
- Leir. – Josephine
odezwała się po dłuższej chwili. Zawahała się, nim w końcu odłożyła
pióro, którym dotychczas pisała coś zawzięcie, całkowicie ignorując
rozmówców. – Obawiam się, że i tak nie unikniemy konfliktu.
Znał ją zbyt dobrze, by
nie dostrzec niepokoju na jej twarzy. Josephine nienawidziła przemocy;
od kiedy wyjaśniła mu, jakie wydarzenie z przeszłości przesądziło o tym
skrajnym nieraz pacyfizmie, nie miał serca jej go wypominać,
przynajmniej osobiście. Gdy stali na czele Inkwizycji, preferencje te
nie miały jednak większego znaczenia.
W milczeniu podszedł do
Josephine, odgarniając jakiś zbłąkany kosmyk z jej twarzy. Gdy
występowali na forum publicznym, musiał pilnować się przed okazywaniem
tego rodzaju czułości; z kolei we własnych pokojach coraz częściej
ogradzał się psychicznym murem, z którym to odruchem walczył mniej lub
bardziej skutecznie. Na Andrastę, był beznadziejnym partnerem.
- Wiem, Jose. Też
jestem przekonany, że elfy dadzą nam popalić. – Loczek za nic w świecie
nie chciał wrócić na swoje miejsce; ostatecznie Trevelyan zrezygnował z
odgarniania go, zamiast tego nawijając sobie niesforny pukiel na palec. –
Ale to Orlais przyjmie ten cios. Tym elfom nie robi różnicy, kogo zabiją. Skoro ma dojść do rozlewu krwi, to
niech nie będą to chociaż nasi żołnierze.
Przytuliła się do niego bez słowa.
Tego dnia wypowiedziano ich wystarczająco dużo.
Bawią mnie te analogie postaci do nas xd Yor, który jest mocno wcześniej, Leir który również preferuje znalezienie się w danym miejscu przed czasem i Neph, który ma wyjebane na punktualność. W zasadzie dopiero za drugim razem to zauważyłam ^^'
OdpowiedzUsuńJedna maleńka uwaga: Neph powiedział coś w stylu "inkwizytor bał się sam przyjść?" Przestawiłabym dwa ostatnie słowa, żeby dać nacisk na "sam". Także, to tyle. Mój wewnętrzny Grammar Nazi i tak jest usatysfakcjonowany :D
Też nie pomogłam Vivienne, pjona!
OdpowiedzUsuńA konfrontacja piękna, Neph się rzuca jak wściekły kotek, Leir ciśnie po nim wytykając niewiedzę, a Yor jest bułą, która nie wie co tu robi i w sumie to chciałby być już w łóżku.