Czas akcji: DAI (od
nawiązania sojuszu z magami po wydarzenia w Halamshiral)
Bohaterowie: Leir,
Elissa
Tekst zawiera
przekleństwa oraz sceny erotyczne.
***
Pachniała, jak żadna inna.
Kwiatami, lyrium i śmiercią.
- Uwzględnisz to w raporcie?
Leir drgnął nieznacznie, mając szczerą, choć płonną zapewne nadzieję, że
nie zostało to dostrzeżone. Kolejny łyk wody dostarczył mu cennych sekund do
namysłu.
Czy uwzględni? Ha, to mogłoby być nawet zabawne.
- Posłużę
się standardową formułką - oświadczył w końcu, wychylając się znad łóżka i odkładając dzban na podłogę. - “Rozmowy
przebiegły w doskonałej atmosferze”.
Śmiech. Nawet on mógł dać do zrozumienia, że Elissa Theirin nie jest do
końca normalna.
Kobieta podniosła się, nie próbując zakryć kocem drobnych, bladych piersi o
delikatnie różowych sutkach; zamiast tego zerknęła na Inkwizytora, jakby
próbując stwierdzić, czy chociaż na nie spojrzał.
Utrzymał wzrok wysoko. Do diabła. Miał swoją godność.
Zaspokojenie próżności królowej można już zostawić komuś innemu.
Elissa westchnęła teatralnie, przeciągając się jak kot. Jej ciało zdobiła
cała sieć blizn, większych i mniejszych, pokrywających ją jak litery. Zapis
historii życia Szarej Strażniczki.
- Jestem
ciekawa, co pomyśleliby sobie o Heroldzie Andrasty jego wyznawcy…
Leir nie podzielił się refleksją, że owi wyznawcy mogliby nie poprzestać na
myśleniu, słysząc o tego rodzaju skandalu. Teoretycznie większość ludzi wyobrażała
sobie politykę w ten sam sposób - jako zbiór intryg, skandali i wielowątkowych
machinacji, gdzie pojęcie moralności ma wąskie, by nie rzec - znikome prawo
bytu. Opowieści o władcach uprawiających seks jak i gdzie popadnie również
weszły w kanon legend powtarzanych przez karczemnych bardów. Na tym tle ich
nowopowstała relacja mogłaby nawet zostać uznana za normę.
Szczerze wątpił jednak, by jego poddani darowali mu otwarty sojusz z
królową Fereldenu. Nie po tym, co wycierpieli z jej ręki; sam wielokrotnie
wysłuchiwał przecież ich historii o publicznych egzekucjach, konfiskatach
majątków, a w końcu eksterminacji całych osad czy klanów. Żadna z tych
opowieści nie wzbudziła w nim większego współczucia, każda dawała jednak ogólny
obraz panujących wśród ludu nastrojów.
Herold miał ich chronić przed całym złem tego świata. Nawet tym, któremu
dziesięć lat temu sami wręczyli koronę.
Sam fakt zaproszenia jej tutaj może stać się tematem plotek.
Mógł tego uniknąć. Spór między Inkwizycją i arlem Redcliffe był w gruncie
rzeczy prosty i rozwiązywalny bez obecności Korony, ba, wręcz powinien zostać
załatwiony w ten właśnie sposób. Zapraszając do rozmów królową Inkwizytor
udowadniał, że nie uważa swojej pozycji za dość silną, by podjąć się negocjacji
bez sojusznika. Z drugiej strony, chyba nikt o zdrowych zmysłach nie
pomyślałby, że Elissa Theirin, odpowiedzialna między innymi za likwidację Kręgu
Magów w Kalenhad naprawdę mogłaby poprzeć maga? Nawet, jeśli był Heroldem
Andrasty?
Innymi słowy, jego posunięcie przyczyniło się do powstania tysiąca
sprzecznych i chaotycznych teorii spiskowych, a to było mu zdecydowanie na
rękę. W istocie chodziło tylko o możliwość przyjrzenia się osobie, od której
woli zależał los wszystkich mieszkańców Fereldenu, w warunkach bardziej sprzyjających,
aniżeli miało to miejsce ostatnim razem. Wtedy to wystąpił w obronie magów,
których Elissa zamierzała wygnać – a w praktyce najpewniej pozabijać. On
wcielił ich do swojej organizacji, zapewne spełniając tym wszystkie
najczarniejsze wizje królowej.
Tak, wiedział, że ją tym rozwścieczył. A skoro wkraczali na wojenną
ścieżkę, powinien rozpracować swojego przeciwnika, prawda?
Cóż. Przyjrzał się mu dokładniej, niż zamierzał.
- Zakładam, że zareagowaliby tak
samo, jak szlachta w Denerim o swojej królowej na wieść, że dopuszcza się ona
zdrady małżeńskiej – odpowiedział miękko, z lekkim uśmiechem na wargach.
Widział, jak zmrużyła oczy, odruchowo, nieznacznie, analizując jego słowa i
dostrzegając ich drugie dno. Trzymali się wzajemnie w szachu; najwidoczniej dostrzegł
to szybciej, niż ona.
Zawsze dwa kroki przed przeciwnikiem. Dla kogoś całkowicie nienadającego
się do konwencjonalnej walki, ta strategia była sposobem na przetrwanie.
- Spokojnie – dodał, widząc, że
cisza zaczyna się przeciągać. – Nie to było celem, dla którego cię tutaj
sprowadziłem.
Starannie formułował każde zdanie; kształtował je tak, by kolejne pytania
nasuwały się same.
Elissa zmarszczyła brwi.
- Co więc było celem?
- Przyjrzenie ci się. Tak po prostu.
Mógł pozwolić sobie na tę szczerość; wiedział przecież, że królową
kierowały bliźniacze pobudki. O listach, które Theirin przesyłała w odpowiedzi
na prośby możnych, a które częstokroć ograniczały się do lakonicznego
„Pierdolcie się” krążyły już legendy. Trevelyan nie był w gruncie rzeczy pewny,
jak należałoby zareagować, gdyby, hipotetycznie, sam taki list otrzymał.
Zwłaszcza teraz, co?
Elissa zamrugała kilka razy, nim w końcu parsknęła śmiechem. Dlaczego
przypominało to dźwięk tysiąca pękających dzwoneczków?
Dalej roześmiana, królowa opadła na poduszki i wyprężyła się, dumnie
unosząc pierś. Jej długi warkocz, teraz praktycznie rozplątany, opadł na ramię
kobiety; odgarnęła go niecierpliwym gestem.
- To się przyglądaj,
Heroldzie Andrasty!
Tym razem spuścił wzrok.
Tym razem się do niej zbliżył.
Zabawne to nawet. Mag i przeszkolony Templariusz.
Pachniała kwiatami, lyrium i śmiercią.
Pachniała jak święty ogień.
*
- Sześćdziesiąt procent.
Elissa wyprostowała się, rozsiadła wygodniej na krześle i przekrzywiła
lekko głowę. Wzrok, jaki posłała arlowi Redcliffe, stanowił mieszankę
rozbawienia i cokolwiek uprzejmej pogardy. Oczywistym było, że gospodarz czuje
się przez to co najmniej nieswojo.
- Sześćdziesiąt
procent - powtórzyła stanowczo. - Więcej ci się nie należy, arlu Redcliffe.
Po prawdzie, Leir uważał, że temu pieniaczowi nie należało przyznać
złamanej monety. Jakkolwiek nie dało się polemizować z faktem, że zniszczenia
dokonane przez magów były ogromne, a Inkwizycja otoczyła później apostatów
swoją opieką, to wysuwanie tego rodzaju żądań…
Ach, cholera, czy arla naprawdę obchodziła zasadność własnych roszczeń w
sytuacji, gdy skarbiec świecił pustkami? Liczył zapewne, że Inkwizycja da się
zastraszyć, nie mogąc liczyć na wsparcie królowej, przeciwko której de facto
wystąpiła. Logika oskarżeń wytaczanych przez możnego nie powinna mieć większego
znaczenia.
Cóż… szach mat?
- Wasza
wysokość… - Arl wyciągnął dłoń i położył ją na stole, niemal w całości
zasłoniętym stronicami raportów i szacunkowych wyliczeń strat poniesionych
przez mieszkańców. - Wybacz moją śmiałość, ale pozwalam sobie na protest. Moi
ludzie ponieśli ogromne straty tylko dlatego, że zaoferowali swoją gościnę
ludziom, którzy nie potrafili jej docenić. Czy nie należy im się wynagrodzenie?
Elissa uniosła brwi.
- Trzeba
było nie być hojnym, arlu - odpowiedziała z rozbawieniem. - Tylko rozsądnym. Do
końca życia zapamiętasz przynajmniej, że magom proszącym o gościnę daje się
kopa w dupę, a nie wikt i opierunek.
Leir uniósł brwi. W gruncie rzeczy, milczał przez większość spotkania, co
stanowiło nieprzewidziany, ale w zasadzie całkiem przyjemny zwrot akcji; nie
ulegało wątpliwości, że arl próbował przekonać do swojego stanowiska przede
wszystkim królową, ta zaś równie niewątpliwie nawet nie zamierzała go słuchać.
Przyszła na to spotkanie z własną, w pełni skrystalizowaną wizją i chyba nawet
galopujący bryłkowiec nie byłby w stanie jakkolwiek jej zmienić.
A wizja ta całkowicie odpowiadała oczekiwaniom Trevelyana.
Arl zacisnął usta, po paru sekundach ukłonił się jednak głęboko.
- Jak
sobie życzysz, Wasza Miłość.
*
Zabawne, jak wiele kolejnych spotkań przebiegło w dokładnie ten sam sposób.
To było jak taniec, szaleństwo zmysłów, z którego ryzyka oboje zdawali
sobie sprawę. On był magiem, Heroldem obdarzonym mocą, której natury nikt nie
potrafił wyjaśnić; ją wyszkolili Templariusze, a wspierały demony,
nieopuszczające swojej pani niemal na krok. W gruncie rzeczy każde zbliżenie
stanowiło doskonałą okazję do poderżnięcia sobie gardeł. Wystarczyłaby chwila,
jedno zaklęcie, ruch sztyletem, zaledwie ułamek sekundy…
A jednak przychodził. Wizyty w Denerim nigdy nie trwały krócej, niż tydzień
- odległość dzieląca Podniebną Twierdzę od pałacu Theirinów wymuszała rzadkie,
jednak przedłużające się spotkania, stanowiące jednocześnie okazję do
wzajemnej... obserwacji. O obowiązku nieustannej czujności informowani byli
zarówno żołnierze, jak i służba - i to po obu stronach barykady. Prowadźcie
rozmowy tak, by zdradzić jak najmniej i usłyszeć jak najwięcej. Nie ujawniajcie
swoich opinii, gdy nie jest to absolutnie konieczne.
- Ciota
z ciebie, Trevelyan.
Leir uniósł brwi. Poranek był chłodny i deszczowy, jeden z tych, gdzie
tylko nieustanne poczucie zagrożenia i obowiązku mobilizowało ludzi do wyjścia
ze swoich łóżek. Od wybuchu na Konklawe, praktycznie każda noc była dla
Trevelyana udręką; chwilą, gdy zostawał sam z własnymi wspomnieniami i obawami.
To nie sprzyjało odpoczynkowi. Zdecydowanie.
Zabawne, na tle tego można by pomyśleć, że towarzystwo królowej Elissy
działa niemalże… uspokajająco. Nawet, jeśli rodziło całą masę innych obaw, z
ryzykiem utraty życia włącznie.
Odchrząknął.
- Możesz
uzasadnić to stwierdzenie? - Wstał już jakiś czas temu. Resztki wina i jedzenia
dalej walały się po stole; dość, by odwlec sprowadzenie służby i przygotowanie
śniadania. Przez te kilka minut mógł delektować się niczym niezmąconą ciszą,
przerywaną tylko oddechem śpiącej królowej.
Żadnych krzyków. Żadnego szczęku broni.
Mógł skorzystać z okazji i pomyszkować w jej rzeczach; zakładał jednak, że
nie zdołałby tego zrobić, nie alarmując demonów. Zamiast tego podniósł się więc
z łóżka i powolnym krokiem ruszył w stronę okna, kątem oka próbując wychwycić
jak najwięcej szczegółów. Odszukać cokolwiek, co mogłoby stanowić źródło
cennych informacji o Theirin.
Leżąca na ziemi suknia. Kilka świec, skądinąd niewielkich, słabo
oświetlających tak duże pomieszczenie. I całe mnóstwo broni wiszącej na
ścianach.
O tak. Elissa uwielbiała walkę.
Westchnienie wyrwało Leira z rozmyślań.
- Jesteś
Heroldem, Inkwizytorem, kolekcjonerem pretensjonalnych tytułów… - Elissa,
dotychczas pieczołowicie czesząca włosy, zerknęła na niego, odkładając szczotkę
na brzeg łóżka. - Masz jakieś tam poważanie, a gadane na pewno.
Odwróciła się w jego stronę, mrużąc oczy, gdy promienie słońca padły prosto
na jej twarz.
- Tylko
że ty, kurwa mać, w ogóle nie umiesz walczyć.
Trevelyan poczuł, że mimowolnie unosi brwi jeszcze wyżej.
- Zacznij
ze mną dyskusję na dowolny temat, a pokonam cię w pięć minut, wasza miłość.
Elissa przewróciła oczyma.
- Słowem
nie zabijesz przeciwnika. Nie odetniesz pomiotowi głowy. A Koryfeusza nie
wzruszy twoja elokwencja, wiesz o tym?
Och. Oczywiście, że wiedział - i chyba głównie dlatego ten przeciwnik
budził w nim tak wielki strach. To nie był wróg, którego dało się zwieść
znanymi mu sposobami.
Będziesz musiał z nim WALCZYĆ, Trevelyan.
Pokręcił głową. Nie ma sensu panikować. Nie w tej chwili.
- Do
czego zmierzasz, Elis? - Nie patrzył jej w oczy; zamiast tego znów odwrócił się
do okna, z którego rozpościerał się widok na niemalże całe Denerin. Komnaty
królowej położone były wystarczająco wysoko, by nie narażać ich na widok
potencjalnych gapiów, umożliwiając spokojną obserwację biegających we wszystkie
strony poddanych. Z tej odległości wydawali się nie więksi od robaków.
Cichy szmer ze strony łóżka. Elissa wstała, sięgnęła po leżącą na ziemi
suknię.
- Do
tego, że patrzeć nie mogę na to, że los Thedas zależy od osoby, która nie umie
chwycić za miecz - stwierdziła, przewieszając sobie ubranie przez ramię. Wolnym
krokiem podeszła do Leira; wyczuwając, że dzieli ich już zaledwie wyciągnięcie
ręki, odwrócił się w końcu w jej stronę.
Ten uśmiech…
Czy tak samo patrzyłaś na Arcydemona, nim w końcu przebiłaś mu serce?
- Mamy
jeszcze parę dni, Trevelyan. Nie zmarnujmy tego.
- Chcesz
mnie UCZYĆ? - zapytał z mimowolnym rozbawieniem. Wizja była zbyt absurdalna, by
nie odpowiedzieć na nią uśmiechem, nawet, jeśli stanowiła kolejną potencjalną
okazję do pożegnania się ze swoim życiem.
Prychnięcie.
- Nie
wierzę, że zdołam nauczyć cię czegokolwiek, Trevelyan. Chcę po prostu spać
spokojnie z myślą, że nasz nowy święty umie zrobić kilka kroków z bronią w
ręku, nim się na nią nadzieje i zabije - stwierdziła, posyłając mu pełne
politowania spojrzenie. Nie wiedzieć czemu, na ten widok uśmiechnął się jeszcze
szerzej.
To był żart. To musiał być żart.
- Chodź.
Przydaj się do czegoś i pomóż mi nałożyć tę cholerną kieckę.
*
Elissa nie żartowała.
- Ja
pierdolę - mruknęła, odgarniając z czoła kosmyk zlepionych potem włosów. - Na
miejscu Koryfeusza padłabym ze śmiechu.
Mimo ogromnej niechęci, Leir musiał przyznać jej rację. Miecz nie
przypominał żadnego znanego mu kostura; był ciężki, wyjątkowo mało zwrotny, a
po kilku minutach użytkowania wywoływał nieprzyjemny ból ramion. Elissa zdawała
się nie odczuwać związanego z tym dyskomfortu; broń wirowała wokół niej jak
wiatr, zupełnie, jakby stanowiła przedłużenie ręki królowej, płynnie i szybko,
z przeszywającym świstem. Rozbrojenie Inkwizytora nie zajmowało jej więcej, niż
kilkanaście sekund.
- No
już. Podnoś ten miecz.
Po raz kolejny wykonał polecenie. Przy szóstym razie stracił już rachubę;
miał tylko nadzieję, że nie widzi ich nikt poza demonami. Na Stwórcę, nie mógł
nawet rozmieścić w okolicy swoich ludzi, by patrolowali okolicę; nie zamierzał
pozwolić, by widzieli tego rodzaju kompromitację. Mógł polegać tylko na
własnych zaklęciach lokalizacji.
Cholera, to był dodatkowy rozpraszacz. Może gdyby nie one, wytrzymałby pięć
sekund dłużej?
- Jeszcze
raz.
- JESZCZE?
- Nawet nie potrafił całkowicie ukryć zdenerwowania w swoim głosie; fakt ten
chyba dodatkowo rozbawił jego przeciwniczkę.
- Do
oporu, Trevelyan. Sam twój widok rani mnie w oczy. - Uniosła broń. Zmrużyła
oczy.
Zaatakowała.
Pierdolę to.
Magia w powietrzu zawirowała, jak zawsze posłuszna jego woli. Odsunął się o
krok, czując, jak tuż przed nim powstaje splot iluzji, sieć tysięcy
niedostrzegalnych gołym okiem więzów, tworzących zaklęcie, które miało uratować
resztki jego godności.
Kolejny krok. Elissa krzyknęła, dopadając do niego, biorąc zamach zdolny
rozbroić go w ułamek sekundy.
Kilka kroków w bok.
Kolejny krzyk, tym razem pełen zaskoczenia; broń kobiety przeszła przez
iluzję przeciwnika, nie napotykając żadnego oporu. Elissa z trudem zachowała
równowagę, robiąc młynek, który byłby w stanie odrąbać przeciwnikowi głowę.
Stał z boku; ich spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy, nim natarł na
nią, celując w przedramię Theirin.
Spóźnił się. Elissa odskoczyła, zręcznie blokując atak; kolejnym szybkim
ruchem wytrąciła Trevelyanowi broń z ręki. Ta jednak nie upadła, zamiast tego
unosząc się i wywijając wściekłego młynka, zmuszając oboje walczących do
odskoku.
Elissa zaklęła paskudnie.
- Trevelyan,
kurwa! Nie oszukuj!
Krok po kroku Leir wycofywał się pod ścianę, aż uderzył plecami o mur; na
jej słowa odpowiedział jedynie śmiechem, głośnym, prowokującym. Połknęła
haczyk. Musiała to zrobić.
Miał rację; królowa, wyraźnie zirytowana, odbiła broń dalej wirującą wokół
jej głowy, po czym rzuciła się w stronę Inkwizytora. Zdążyła przebiec niemalże
cały dzielący ich dystans, nim wyhamowała gwałtownie kilka metrów od swojej
potencjalnej ofiary.
- Jebany
blondasie… - Rozejrzała się, wściekła, oszołomiona gniewem i adrenaliną
szumiącą jej w żyłach.
Nie była w stanie racjonalnie myśleć.
Zauważyć, że przecież dziedziniec, na którym stali, nigdy nie był tak…
wąski.
Patrzyła prosto na niego, choć jej oczy widziały tylko szarą ścianę. Wtedy
zaatakował ponownie.
Pocisk wystrzelił bezgłośnie, wycelowany prosto w rękojeść jej miecza, jako
kula najprostszej, najszybszej do wytworzenia energii. Trafiłby, niewątpliwie
by trafił, rozbrajając królową i być może paraliżując jej rękę na najbliższe
kilka godzin. To byłoby słodkie zwycięstwo.
Demon, który nagle pojawił się między nimi, błyskawicznie odbił zaklęcie,
posyłając je w kierunku samego Trevelyana, dodatkowo je przyspieszając.
Nie miał szans odskoczyć. Moc trafiła go nagle, tak, że uderzył bezwładnie
o mur i powoli osunął na ziemię.
Śmiech. Jak tysiące pękniętych dzwoneczków.
Kurwa…
Potrzebował dobrych kilkunastu sekund, by świat przestał wirować mu przed
oczyma. Czuł, że dalej opiera się plecami o ścianę. Ciekawe, czy pokryta była
jego krwią?
Ktoś nad nim stał. Nie zdążył unieść głowy, nim Elissa uklękła przy nim,
patrząc prosto w dalej zamglone oczy Herolda. Nawet nie kryła pełnego
satysfakcji uśmiechu.
- Ktoś
tu oszukiwał.
Ratuj resztki godności, Trevelyan.
- Każdy
ma swój styl walki, nieprawdaż, wasza miłość? - odpowiedział cicho,
zmuszając się do bladego uśmiechu.
- A
twoim jest podstęp i oszustwo?
- Zamierzasz
uczyć mnie także moralności?
Cisza. Przerwana parsknięciem śmiechem.
- Wstawaj,
Trevelyan. Zanim zmienię zdanie i jednak poderżnę ci gardło.
*
Magia otaczała ją z każdej strony.
Nie chodziło tylko o demony. Leir wyczuwał je za każdym razem, nawet, jeśli
nie był w stanie dostrzec ich gołym okiem. Przeklęte istoty nie odstępowały
królowej na krok, zarówno służąc jej swoją mocą, jak i wzmacniając jej własne
pokłady energii.
Pierwszy raz widział niemaga otoczonego tak dużą ilością zaklęć.
To było… fascynujące. Szybko zaczął wykorzystywać okazję, by badać te
delikatne sploty, sieć utkaną z czegoś, czego sam nigdy nie odważył się
wykorzystać. Trevelyan nigdy nawet nie rozważał sięgnięcie po magię krwi; teraz
zaś, gdy los sam z siebie obdarzył go mocą Kotwicy, nie miałoby to zresztą żadnego
sensu. Demony były zbyt podstępnymi i zbyt silnymi sojusznikami, by polegać na
nich na dłuższą metę; szczerze wątpił, by zwiększenie własnej mocy
rekompensowało związane z tym ryzyko. Nie zmieniało to jednak faktu, że… był
ciekaw. Po prostu.
Delikatne zaklęcie sondujące. Zarówno Elissa, jak i jej ochrona nie
zareagowały na te starania, choć szczerze wątpił, by pozostały one całkowicie
niezauważone. Być może królowa wyszła z założenia, że w niczym jej tym nie
zaszkodzi; a może po prostu nie zbliżył się jeszcze do tej granicy, której nie
powinien przekraczać.
Jeżeli tak, to długo to nie potrwa.
Ciekawość była silniejsza od strachu. Zresztą, czy królowa naprawdę mogłaby
zagrozić mu bardziej, niż Koryfeusz?
- Doleję
wina.
Leir zrezygnował z komentarza, że spokojnie mógł zrobić to sam, posługując
się pospolitym zaklęciem lewitacji; zdołał już zaobserwować, że Elissa reaguje
cokolwiek nerwowo na każdy przejaw posługiwania się magią. O ile obecność
demonów traktowała jako najnormalniejszą rzecz na świecie, a sama Kotwica
zdawała się szczerze ją fascynować, tak czysta moc, standardowo utożsamiana z
Kręgami Magów, zdawała się wywoływać u niej niemalże alergię.
Niech biega, skoro ma taką potrzebę.
Leir nie miał zresztą nastroju do prowadzenia bezsensownej w samej swej
naturze sprzeczki; od dobrych paru godzin był zanadto pochłonięty innymi
sprawami.
Zaklęcie. Jedna z iluzji otaczających Elissę nareszcie ujawniła przed nim
swój pełny splot. Był to misterny czar, utkany w sposób, którego nigdy
wcześniej nie widział; rozpracowanie go, przy jednoczesnym prowadzeniu rozmowy
z królową oraz całą otaczającą ją świtą, zajęło Heroldowi dobre kilka dni.
Ostatecznie jednak zdołał zrozumieć całą jego konstrukcję, za wyjątkiem
jednego, ostatniego elementu.
Czy tak misterny twór naprawdę był jedynie wizualną iluzją?
Wątpliwe, by powiększała sobie nią piersi.
Ciekawość była tak wielka, że nie zaćmił jej nawet wypity wcześniej
alkohol. Leir nie pozwalał sobie zresztą na więcej, niż jeden kieliszek, w
pełni świadom swojej typowej dla magów słabej odporności na procenty. Elissa
nie miała tego rodzaju oporów.
Kiedy stała się tak swobodna w jego obecności?
Wstała, podchodząc do półki, na której postawiono butelkę; w lewej dłoni
trzymała oba, opróżnione przed chwilą kielichy. Jej krok był lekki, taneczny
wręcz; fakt, że królowa poruszała się w zbroi przez większość swojego życia,
nie zmieniał tego, że kręciła biodrami z gracją antivańskiej tancerki.
A może to kolejna iluzja?
Wóz, albo przewóz, Trevelyan.
Magia zaszumiała mu w uszach, szczypała opuszki palców, jak podgryzający je
kociak.
Iluzja runęła - z jakże bezgłośnym hukiem.
Zaklął paskudnie. Krzyk Elissy całkowicie go zagłuszył.
Potrzebował paru sekund, by zrozumieć, na co - na kogo - właściwie patrzy.
W nikłym świetle świec skóra Elissy była szara, pomarszczona, tu i ówdzie
pokryta dziwnymi plamami, przypominającymi siniaki wielkości dłoni. Długie,
rude włosy, jeszcze przed chwilą całkowicie zakrywające plecy królowej, teraz
zwisały z jej głowy w zaledwie paru nędznych kosmykach.
Odwróciła się w kierunku Leira; chyba nie zauważyła nawet, że upuściła
kielich i butelkę, które teraz leżały u jej stóp. Butelka nie wytrzymała
uderzenia, przez co wino rozlało się po podłodze, niczym kałuża krwi.
Niewzruszona tym Elissa ruszyła w kierunku Leira, bez wahania kładąc stopy na
kawałkach szkła.
O Stwórco. Czy to, co zostało z jej oczu, umożliwiało zobaczenie
czegokolwiek?
Kobieta miała wyraźny problem z poruszaniem mięśniami twarzy; wściekłość
sprawiała jednak, że grymas, jakkolwiek nienaturalny, nie pozostawiał cienia
wątpliwości co do towarzyszących Theirin emocji.
- Trevelyan...
Patrzyła mu prosto w oczy. I miała wyraźną ochotę je wydrapać.
Leir poczuł, jak jego ciało napina się mimowolnie, zupełnie, jakby miał
przed sobą wściekłego, gotowego do walki pomiota. Zresztą, na litość Stwórcy, na
co on właściwie teraz patrzył?
Oddychaj.
- Sądzę,
że… to da się wyjaśnić, Elis.
- Chuja,
nie wyjaśnić! - To przypadek, czy naprawdę słyszał w jej głosie zalążek
histerii? Dalej zmniejszała dzielący ich dystans, wolno, z wyraźnym trudem
poruszając jedną nogą; kątem oka dostrzegł, że jej stopa jest zniekształcona,
nabrzmiała, jakby ktoś umieścił tuż pod skórą sporych rozmiarów kamień. Kobieta
zaciskała i rozprostowywała palce, zupełnie ignorując fakt, że nie ma w nich
żadnej, potencjalnej nawet broni; być może wyobrażała sobie, że zaciska je na
gardle Inkwizytora. - Coś ty narobił?!
Co on narobił? A może raczej - co wyjawił?
Nie drgnął nawet, dalej siedząc na kanapie i patrząc w tę wykrzywioną furią
twarz. Zapach śmierci i rozkładu uderzył go w nozdrza.
Stwórco.
- Co…
- Jak właściwie powinien na to zareagować? A może faktycznie nie miał szans na
poskromienie gniewu królowej? - Co doprowadziło cię do takiego stanu,
Elis?
Zatrzymała się; oddychała płytko i z trudem, jakby każdy ruch klatki
piersiowej generował ogromny ból. Zacisnęła obie ręce w pięści; tym razem nie
rozprostowała już palców.
- Poświęcenie,
którego nie jesteś sobie w stanie wyobrazić, jebany blondasie - syknęła. - Coś,
na co sam w życiu się nie zdobędziesz.
To nie była satysfakcjonująca odpowiedź.
Myśl, Trevelyan. Nigdy nie słyszał, by lyrium doprowadzało Templariuszy do
takiego stanu; nie wiedział też nic o mutacjach wśród Szarej Straży, choć tutaj
ryzyko niedoinformowania było, rzecz jasna, wielokrotnie większe.
A przecież istniało więcej potencjalnych wyjaśnień.
- To
demony, Elis?
Najpewniej trafił; widział to w kolejnym grymasie, który wykrzywił jej
twarz. Przez chwilę miał wrażenie, że zasypie go kolejnym potokiem przekleństw;
ostatecznie jednak poprzestała zaledwie na paru inwektywach, nim usiadła na
brzegu fotela.
Chyba po raz pierwszy nie masz odwagi spojrzeć mi w oczy.
- Zgadłem,
Elis?
- Chuja
tam wiesz - szepnęła głosem tak drżącym, jakiego nie słyszał u niej nigdy
wcześniej. - Ty…
Nie wiedział, czy tak częste pauzy wynikały z nadmiaru emocji, czy raczej
czysto fizycznych ograniczeń. Oba warianty były równie prawdopodobne.
- To
boli, prawda?
- A
nie widać?! - W końcu podniosła głowę; jej twarz, dalej szpetnie
zniekształcona, nie była pokryta ani jedną łzą, mimo, iż ton głosu
jednoznacznie wskazywał na utratę panowania nad emocjami. - Ślepy jesteś?!
Westchnął w duchu. Że też dalej miała siłę w płucach…
- Jak
to przywrócić?
- TERAZ
brzydzisz się na mnie patrzeć, co?
Cóż. Niewątpliwie tak było, niemniej jednak…
- To
utrudnia ci mówienie, czyż nie? A ja chcę porozmawiać. Zrozumieć - dodał
natychmiast, widząc kolejny grymas złości na jej twarzy.
Odetchnęła. Przymknęła… to, co zostało z jej oczu. Wyglądała jak mag Kręgu,
szykujący się do rzucenia zaklęcia.
Jak TRUP maga próbujący to zrobić.
Przemiana trwała zaledwie kilka sekund, zupełnie, jakby to, co widział,
stanowiło zaledwie wytwór jego wyobraźni. Tylko zapach zgnilizny, dalej unoszący
się w powietrzu niczym perfum, upewniał go, że jest inaczej.
Elissa odetchnęła głęboko, jakby coś nagle przestało wywierać nacisk na jej
płuca. Zerknął kątem oka na jej stopę, jeszcze przed chwilą paskudnie
zniekształconą; teraz po tej pokracznej mutacji nie pozostał nawet ślad.
- To
demony. Prawda? - Dalej dzielił ich stolik; nie wykluczał, że lada moment mebel
zostanie uniesiony i ciśnięty w jego stronę. Byłoby to przecież zachowanie na
wskroś normalne dla Elissy, prawda?
W przeciwieństwie do płaczu. A to właśnie on sprawiał, że królowa trzęsła
się jak w gorączce.
O Stwórco. To było równie dziwne, jak to, co widział parę minut wcześniej.
- Nikt
nie… nikt nie powiedział mi, że to będzie tak wyglądać - wydusiła z siebie w
końcu, głosem, którego nie słyszał u niej nigdy wcześniej. Był pełen gniewu,
bez wątpienia; nigdy wcześniej jednak nie widział, by Elissa tak otwarcie
przyznała się do własnego bólu.
Był zbyt duży? Poczuła, że nie ma nic do stracenia? A może udawała?
Leir szybko wykluczył to ostatnie. A może nie powinien?
- Ostrzeżono,
że będę cierpieć. No i chuj, pomyślałam, jakbym wcześniej nie cierpiała -
ciągnęła cicho. - Wybito mi rodzinę, kazano wypić krew pomiotów, przynajmniej
kilka razy próbowano przeciąć na dzwonka. Wiedziałam, co to ból. - Pokręciła
głową. Jej twarz odzyskała już normalne, zdrowe rysy; emocje zaczerwieniły
jednak policzki kobiety tak mocno, że nieomal dorównywały barwie jej włosom. -
Nikt nie mówił, że to będzie… takie.
“Nikt”. Czy to znaczyło, że ktoś ostrzegał ją o innych konsekwencjach?
- Kto
powinien ci o tym powiedzieć, Elis? Na kogo liczyłaś?
- Nie
twój zapchlony interes - warknęła natychmiast, w końcu patrząc mu w twarz. Oczy
miała pełne gniewu. I łez. W niemalże równych proporcjach.
Czyli posunął się o krok za daleko. Musiał natychmiast naprawić ten błąd.
- Nie
będę naciskać. Przepraszam - odpowiedział cicho, nie na tyle jednak, by jego
słowa nie dotarły do płaczącej kobiety.
- Chuj
mi po twoich przeprosinach. Co, myślisz, że nie widziałam twojego spojrzenia? -
Prychnęła ze wzgardą. - To jest obrzydliwe. Ja to wiem i ty to wiesz. To magia
demonów trzyma mnie w kupie i jednocześnie to ona sprawia, że… że coraz
bardziej naprawdę przypominam gówno. Cholerne zwłoki. - Niecierpliwym ruchem
otarła łzy z policzka. - Dlatego właśnie sądzę, że wy, cholerni bohaterowie
Thedas, guzik wiecie o poświęceniu. Nikt nie zrobił dla tego świata tyle, co
ja. Nikt nie wziął tyle na siebie, nikt tyle nie wycierpiał. Żaden z was nawet
nie widział Arcydemona, żaden z was… nie dał z siebie zrobić TEGO, by go
pokonać! Żaden!
O kim ona mówi? O Bohaterce z Kirkwall?
Nie wnikał. Tym bardziej nie zamierzał zaprzeczać jej słowom, nawet, jeżeli
ostentacyjnie wręcz umniejszały jego własną rolę w historii Thedas. Ich
podstawową funkcją było wyrzucenie z siebie złości, emocji, które, zdaje się,
narastały w Elissie od dłuższego czasu, skoro teraz popłynęły niczym rwąca
rzeka. Prawda w nich zawarta nie miała większego znaczenia.
- To
JEST poświęcenie - przyznał cicho, nie próbując nawet jej przekrzyczeć. - Nie
śmiałbym ci tego odmówić. Istotnie… teraz widzę, że masz rację. Nikt nie zrobił
dla tego świata tyle, co ty, Elis.
Stwórco, miej litość i spraw, żebym JA nie musiał robić aż tyle.
Być może jego słowa faktycznie zdołały uspokoić kobietę. Nie odpowiedziała,
odetchnęła jednak głęboko kilka razy, uspokajając tak oddech, jak i samą
siebie.
Podziałało. Chyba.
Elissa pociągnęła nosem, przenosząc wzrok na potłuczoną butelkę.
- Kurwa.
- Zawołam
służbę, by przynieśli kolejną butelkę - zaoferował natychmiast, szybko wstając
z kanapy. Zapach zgnilizny zdążył już ulecieć, Leir miał jednak wrażenie, że
dalej drażni jego nozdrza.
Czy aromat kwiatów to także iluzja demona?
Elissa odetchnęła ponownie.
- Każ
im przynieść wódkę, Trevelyan.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz