czwartek, 4 stycznia 2018

Wszystkie chwyty dozwolone - cz. 1



Czas akcji: DAI (od nawiązania sojuszu z magami po wydarzenia w Halamshiral)
Bohaterowie: Leir, Elissa
Tekst zawiera przekleństwa oraz sceny erotyczne.


***


Pachniała, jak żadna inna.
Kwiatami, lyrium i śmiercią.
 - Uwzględnisz to w raporcie?
Leir drgnął nieznacznie, mając szczerą, choć płonną zapewne nadzieję, że nie zostało to dostrzeżone. Kolejny łyk wody dostarczył mu cennych sekund do namysłu.
Czy uwzględni? Ha, to mogłoby być nawet zabawne.
 - Posłużę się standardową formułką - oświadczył w końcu, wychylając się znad łóżka i  odkładając dzban na podłogę. - “Rozmowy przebiegły w doskonałej atmosferze”.
Śmiech. Nawet on mógł dać do zrozumienia, że Elissa Theirin nie jest do końca normalna.
Kobieta podniosła się, nie próbując zakryć kocem drobnych, bladych piersi o delikatnie różowych sutkach; zamiast tego zerknęła na Inkwizytora, jakby próbując stwierdzić, czy chociaż na nie spojrzał.
Utrzymał wzrok wysoko. Do diabła. Miał swoją godność.
Zaspokojenie próżności królowej można już zostawić komuś innemu.
Elissa westchnęła teatralnie, przeciągając się jak kot. Jej ciało zdobiła cała sieć blizn, większych i mniejszych, pokrywających ją jak litery. Zapis historii życia Szarej Strażniczki.
 - Jestem ciekawa, co pomyśleliby sobie o Heroldzie Andrasty jego wyznawcy…
Leir nie podzielił się refleksją, że owi wyznawcy mogliby nie poprzestać na myśleniu, słysząc o tego rodzaju skandalu. Teoretycznie większość ludzi wyobrażała sobie politykę w ten sam sposób - jako zbiór intryg, skandali i wielowątkowych machinacji, gdzie pojęcie moralności ma wąskie, by nie rzec - znikome prawo bytu. Opowieści o władcach uprawiających seks jak i gdzie popadnie również weszły w kanon legend powtarzanych przez karczemnych bardów. Na tym tle ich nowopowstała relacja mogłaby nawet zostać uznana za normę.
Szczerze wątpił jednak, by jego poddani darowali mu otwarty sojusz z królową Fereldenu. Nie po tym, co wycierpieli z jej ręki; sam wielokrotnie wysłuchiwał przecież ich historii o publicznych egzekucjach, konfiskatach majątków, a w końcu eksterminacji całych osad czy klanów. Żadna z tych opowieści nie wzbudziła w nim większego współczucia, każda dawała jednak ogólny obraz panujących wśród ludu nastrojów.
Herold miał ich chronić przed całym złem tego świata. Nawet tym, któremu dziesięć lat temu sami wręczyli koronę.
Sam fakt zaproszenia jej tutaj może stać się tematem plotek.
Mógł tego uniknąć. Spór między Inkwizycją i arlem Redcliffe był w gruncie rzeczy prosty i rozwiązywalny bez obecności Korony, ba, wręcz powinien zostać załatwiony w ten właśnie sposób. Zapraszając do rozmów królową Inkwizytor udowadniał, że nie uważa swojej pozycji za dość silną, by podjąć się negocjacji bez sojusznika. Z drugiej strony, chyba nikt o zdrowych zmysłach nie pomyślałby, że Elissa Theirin, odpowiedzialna między innymi za likwidację Kręgu Magów w Kalenhad naprawdę mogłaby poprzeć maga? Nawet, jeśli był Heroldem Andrasty?
Innymi słowy, jego posunięcie przyczyniło się do powstania tysiąca sprzecznych i chaotycznych teorii spiskowych, a to było mu zdecydowanie na rękę. W istocie chodziło tylko o możliwość przyjrzenia się osobie, od której woli zależał los wszystkich mieszkańców Fereldenu, w warunkach bardziej sprzyjających, aniżeli miało to miejsce ostatnim razem. Wtedy to wystąpił w obronie magów, których Elissa zamierzała wygnać – a w praktyce najpewniej pozabijać. On wcielił ich do swojej organizacji, zapewne spełniając tym wszystkie najczarniejsze wizje królowej.
Tak, wiedział, że ją tym rozwścieczył. A skoro wkraczali na wojenną ścieżkę, powinien rozpracować swojego przeciwnika, prawda?
Cóż. Przyjrzał się mu dokładniej, niż zamierzał.
 - Zakładam, że zareagowaliby tak samo, jak szlachta w Denerim o swojej królowej na wieść, że dopuszcza się ona zdrady małżeńskiej – odpowiedział miękko, z lekkim uśmiechem na wargach.
Widział, jak zmrużyła oczy, odruchowo, nieznacznie, analizując jego słowa i dostrzegając ich drugie dno. Trzymali się wzajemnie w szachu; najwidoczniej dostrzegł to szybciej, niż ona.
Zawsze dwa kroki przed przeciwnikiem. Dla kogoś całkowicie nienadającego się do konwencjonalnej walki, ta strategia była sposobem na przetrwanie.
 - Spokojnie – dodał, widząc, że cisza zaczyna się przeciągać. – Nie to było celem, dla którego cię tutaj sprowadziłem.
Starannie formułował każde zdanie; kształtował je tak, by kolejne pytania nasuwały się same.
Elissa zmarszczyła brwi.
 - Co więc było celem?
 - Przyjrzenie ci się. Tak po prostu.
Mógł pozwolić sobie na tę szczerość; wiedział przecież, że królową kierowały bliźniacze pobudki. O listach, które Theirin przesyłała w odpowiedzi na prośby możnych, a które częstokroć ograniczały się do lakonicznego „Pierdolcie się” krążyły już legendy. Trevelyan nie był w gruncie rzeczy pewny, jak należałoby zareagować, gdyby, hipotetycznie, sam taki list otrzymał.
Zwłaszcza teraz, co?
Elissa zamrugała kilka razy, nim w końcu parsknęła śmiechem. Dlaczego przypominało to dźwięk tysiąca pękających dzwoneczków?
Dalej roześmiana, królowa opadła na poduszki i wyprężyła się, dumnie unosząc pierś. Jej długi warkocz, teraz praktycznie rozplątany, opadł na ramię kobiety; odgarnęła go niecierpliwym gestem.
 - To się przyglądaj, Heroldzie Andrasty!
Tym razem spuścił wzrok.
Tym razem się do niej zbliżył.
Zabawne to nawet. Mag i przeszkolony Templariusz.

Pachniała kwiatami, lyrium i śmiercią.
Pachniała jak święty ogień.

*

 - Sześćdziesiąt procent.
Elissa wyprostowała się, rozsiadła wygodniej na krześle i przekrzywiła lekko głowę. Wzrok, jaki posłała arlowi Redcliffe, stanowił mieszankę rozbawienia i cokolwiek uprzejmej pogardy. Oczywistym było, że gospodarz czuje się przez to co najmniej nieswojo.
 - Sześćdziesiąt procent - powtórzyła stanowczo. - Więcej ci się nie należy, arlu Redcliffe.
Po prawdzie, Leir uważał, że temu pieniaczowi nie należało przyznać złamanej monety. Jakkolwiek nie dało się polemizować z faktem, że zniszczenia dokonane przez magów były ogromne, a Inkwizycja otoczyła później apostatów swoją opieką, to wysuwanie tego rodzaju żądań…
Ach, cholera, czy arla naprawdę obchodziła zasadność własnych roszczeń w sytuacji, gdy skarbiec świecił pustkami? Liczył zapewne, że Inkwizycja da się zastraszyć, nie mogąc liczyć na wsparcie królowej, przeciwko której de facto wystąpiła. Logika oskarżeń wytaczanych przez możnego nie powinna mieć większego znaczenia.
Cóż… szach mat?
 - Wasza wysokość… - Arl wyciągnął dłoń i położył ją na stole, niemal w całości zasłoniętym stronicami raportów i szacunkowych wyliczeń strat poniesionych przez mieszkańców. - Wybacz moją śmiałość, ale pozwalam sobie na protest. Moi ludzie ponieśli ogromne straty tylko dlatego, że zaoferowali swoją gościnę ludziom, którzy nie potrafili jej docenić. Czy nie należy im się wynagrodzenie?
Elissa uniosła brwi.
 - Trzeba było nie być hojnym, arlu - odpowiedziała z rozbawieniem. - Tylko rozsądnym. Do końca życia zapamiętasz przynajmniej, że magom proszącym o gościnę daje się kopa w dupę, a nie wikt i opierunek.
Leir uniósł brwi. W gruncie rzeczy, milczał przez większość spotkania, co stanowiło nieprzewidziany, ale w zasadzie całkiem przyjemny zwrot akcji; nie ulegało wątpliwości, że arl próbował przekonać do swojego stanowiska przede wszystkim królową, ta zaś równie niewątpliwie nawet nie zamierzała go słuchać. Przyszła na to spotkanie z własną, w pełni skrystalizowaną wizją i chyba nawet galopujący bryłkowiec nie byłby w stanie jakkolwiek jej zmienić.
A wizja ta całkowicie odpowiadała oczekiwaniom Trevelyana.
Arl zacisnął usta, po paru sekundach ukłonił się jednak głęboko.
 - Jak sobie życzysz, Wasza Miłość.

*

Zabawne, jak wiele kolejnych spotkań przebiegło w dokładnie ten sam sposób.
To było jak taniec, szaleństwo zmysłów, z którego ryzyka oboje zdawali sobie sprawę. On był magiem, Heroldem obdarzonym mocą, której natury nikt nie potrafił wyjaśnić; ją wyszkolili Templariusze, a wspierały demony, nieopuszczające swojej pani niemal na krok. W gruncie rzeczy każde zbliżenie stanowiło doskonałą okazję do poderżnięcia sobie gardeł. Wystarczyłaby chwila, jedno zaklęcie, ruch sztyletem, zaledwie ułamek sekundy…
A jednak przychodził. Wizyty w Denerim nigdy nie trwały krócej, niż tydzień - odległość dzieląca Podniebną Twierdzę od pałacu Theirinów wymuszała rzadkie, jednak przedłużające się spotkania, stanowiące jednocześnie okazję do wzajemnej... obserwacji. O obowiązku nieustannej czujności informowani byli zarówno żołnierze, jak i służba - i to po obu stronach barykady. Prowadźcie rozmowy tak, by zdradzić jak najmniej i usłyszeć jak najwięcej. Nie ujawniajcie swoich opinii, gdy nie jest to absolutnie konieczne.

 - Ciota z ciebie, Trevelyan.
Leir uniósł brwi. Poranek był chłodny i deszczowy, jeden z tych, gdzie tylko nieustanne poczucie zagrożenia i obowiązku mobilizowało ludzi do wyjścia ze swoich łóżek. Od wybuchu na Konklawe, praktycznie każda noc była dla Trevelyana udręką; chwilą, gdy zostawał sam z własnymi wspomnieniami i obawami. To nie sprzyjało odpoczynkowi. Zdecydowanie.
Zabawne, na tle tego można by pomyśleć, że towarzystwo królowej Elissy działa niemalże… uspokajająco. Nawet, jeśli rodziło całą masę innych obaw, z ryzykiem utraty życia włącznie.
Odchrząknął.
 - Możesz uzasadnić to stwierdzenie? - Wstał już jakiś czas temu. Resztki wina i jedzenia dalej walały się po stole; dość, by odwlec sprowadzenie służby i przygotowanie śniadania. Przez te kilka minut mógł delektować się niczym niezmąconą ciszą, przerywaną tylko oddechem śpiącej królowej.
Żadnych krzyków. Żadnego szczęku broni.
Mógł skorzystać z okazji i pomyszkować w jej rzeczach; zakładał jednak, że nie zdołałby tego zrobić, nie alarmując demonów. Zamiast tego podniósł się więc z łóżka i powolnym krokiem ruszył w stronę okna, kątem oka próbując wychwycić jak najwięcej szczegółów. Odszukać cokolwiek, co mogłoby stanowić źródło cennych informacji o Theirin.
Leżąca na ziemi suknia. Kilka świec, skądinąd niewielkich, słabo oświetlających tak duże pomieszczenie. I całe mnóstwo broni wiszącej na ścianach.
O tak. Elissa uwielbiała walkę.
Westchnienie wyrwało Leira z rozmyślań.
 - Jesteś Heroldem, Inkwizytorem, kolekcjonerem pretensjonalnych tytułów… - Elissa, dotychczas pieczołowicie czesząca włosy, zerknęła na niego, odkładając szczotkę na brzeg łóżka. - Masz jakieś tam poważanie, a gadane na pewno.
Odwróciła się w jego stronę, mrużąc oczy, gdy promienie słońca padły prosto na jej twarz.
 - Tylko że ty, kurwa mać, w ogóle nie umiesz walczyć.
Trevelyan poczuł, że mimowolnie unosi brwi jeszcze wyżej.
 - Zacznij ze mną dyskusję na dowolny temat, a pokonam cię w pięć minut, wasza miłość.
Elissa przewróciła oczyma.
 - Słowem nie zabijesz przeciwnika. Nie odetniesz pomiotowi głowy. A Koryfeusza nie wzruszy twoja elokwencja, wiesz o tym?
Och. Oczywiście, że wiedział - i chyba głównie dlatego ten przeciwnik budził w nim tak wielki strach. To nie był wróg, którego dało się zwieść znanymi mu sposobami.
Będziesz musiał z nim WALCZYĆ, Trevelyan.
Pokręcił głową. Nie ma sensu panikować. Nie w tej chwili.
 - Do czego zmierzasz, Elis? - Nie patrzył jej w oczy; zamiast tego znów odwrócił się do okna, z którego rozpościerał się widok na niemalże całe Denerin. Komnaty królowej położone były wystarczająco wysoko, by nie narażać ich na widok potencjalnych gapiów, umożliwiając spokojną obserwację biegających we wszystkie strony poddanych. Z tej odległości wydawali się nie więksi od robaków.
Cichy szmer ze strony łóżka. Elissa wstała, sięgnęła po leżącą na ziemi suknię.
 - Do tego, że patrzeć nie mogę na to, że los Thedas zależy od osoby, która nie umie chwycić za miecz - stwierdziła, przewieszając sobie ubranie przez ramię. Wolnym krokiem podeszła do Leira; wyczuwając, że dzieli ich już zaledwie wyciągnięcie ręki, odwrócił się w końcu w jej stronę.
Ten uśmiech…
Czy tak samo patrzyłaś na Arcydemona, nim w końcu przebiłaś mu serce?
 - Mamy jeszcze parę dni, Trevelyan. Nie zmarnujmy tego.
 - Chcesz mnie UCZYĆ? - zapytał z mimowolnym rozbawieniem. Wizja była zbyt absurdalna, by nie odpowiedzieć na nią uśmiechem, nawet, jeśli stanowiła kolejną potencjalną okazję do pożegnania się ze swoim życiem.
Prychnięcie.
 - Nie wierzę, że zdołam nauczyć cię czegokolwiek, Trevelyan. Chcę po prostu spać spokojnie z myślą, że nasz nowy święty umie zrobić kilka kroków z bronią w ręku, nim się na nią nadzieje i zabije - stwierdziła, posyłając mu pełne politowania spojrzenie. Nie wiedzieć czemu, na ten widok uśmiechnął się jeszcze szerzej.
To był żart. To musiał być żart.
 - Chodź. Przydaj się do czegoś i pomóż mi nałożyć tę cholerną kieckę.

*

Elissa nie żartowała.
 - Ja pierdolę - mruknęła, odgarniając z czoła kosmyk zlepionych potem włosów. - Na miejscu Koryfeusza padłabym ze śmiechu.
Mimo ogromnej niechęci, Leir musiał przyznać jej rację. Miecz nie przypominał żadnego znanego mu kostura; był ciężki, wyjątkowo mało zwrotny, a po kilku minutach użytkowania wywoływał nieprzyjemny ból ramion. Elissa zdawała się nie odczuwać związanego z tym dyskomfortu; broń wirowała wokół niej jak wiatr, zupełnie, jakby stanowiła przedłużenie ręki królowej, płynnie i szybko, z przeszywającym świstem. Rozbrojenie Inkwizytora nie zajmowało jej więcej, niż kilkanaście sekund.
 - No już. Podnoś ten miecz.
Po raz kolejny wykonał polecenie. Przy szóstym razie stracił już rachubę; miał tylko nadzieję, że nie widzi ich nikt poza demonami. Na Stwórcę, nie mógł nawet rozmieścić w okolicy swoich ludzi, by patrolowali okolicę; nie zamierzał pozwolić, by widzieli tego rodzaju kompromitację. Mógł polegać tylko na własnych zaklęciach lokalizacji.
Cholera, to był dodatkowy rozpraszacz. Może gdyby nie one, wytrzymałby pięć sekund dłużej?
 - Jeszcze raz.
 - JESZCZE? - Nawet nie potrafił całkowicie ukryć zdenerwowania w swoim głosie; fakt ten chyba dodatkowo rozbawił jego przeciwniczkę.
 - Do oporu, Trevelyan. Sam twój widok rani mnie w oczy. - Uniosła broń. Zmrużyła oczy.
Zaatakowała.
Pierdolę to.
Magia w powietrzu zawirowała, jak zawsze posłuszna jego woli. Odsunął się o krok, czując, jak tuż przed nim powstaje splot iluzji, sieć tysięcy niedostrzegalnych gołym okiem więzów, tworzących zaklęcie, które miało uratować resztki jego godności.
Kolejny krok. Elissa krzyknęła, dopadając do niego, biorąc zamach zdolny rozbroić go w ułamek sekundy.
Kilka kroków w bok.
Kolejny krzyk, tym razem pełen zaskoczenia; broń kobiety przeszła przez iluzję przeciwnika, nie napotykając żadnego oporu. Elissa z trudem zachowała równowagę, robiąc młynek, który byłby w stanie odrąbać przeciwnikowi głowę.
Stał z boku; ich spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy, nim natarł na nią, celując w przedramię Theirin.
Spóźnił się. Elissa odskoczyła, zręcznie blokując atak; kolejnym szybkim ruchem wytrąciła Trevelyanowi broń z ręki. Ta jednak nie upadła, zamiast tego unosząc się i wywijając wściekłego młynka, zmuszając oboje walczących do odskoku.
Elissa zaklęła paskudnie.
 - Trevelyan, kurwa! Nie oszukuj!
Krok po kroku Leir wycofywał się pod ścianę, aż uderzył plecami o mur; na jej słowa odpowiedział jedynie śmiechem, głośnym, prowokującym. Połknęła haczyk. Musiała to zrobić.
Miał rację; królowa, wyraźnie zirytowana, odbiła broń dalej wirującą wokół jej głowy, po czym rzuciła się w stronę Inkwizytora. Zdążyła przebiec niemalże cały dzielący ich dystans, nim wyhamowała gwałtownie kilka metrów od swojej potencjalnej ofiary.
 - Jebany blondasie… - Rozejrzała się, wściekła, oszołomiona gniewem i adrenaliną
szumiącą jej w żyłach.
Nie była w stanie racjonalnie myśleć.
Zauważyć, że przecież dziedziniec, na którym stali, nigdy nie był tak… wąski.
Patrzyła prosto na niego, choć jej oczy widziały tylko szarą ścianę. Wtedy zaatakował ponownie.
Pocisk wystrzelił bezgłośnie, wycelowany prosto w rękojeść jej miecza, jako kula najprostszej, najszybszej do wytworzenia energii. Trafiłby, niewątpliwie by trafił, rozbrajając królową i być może paraliżując jej rękę na najbliższe kilka godzin. To byłoby słodkie zwycięstwo.
Demon, który nagle pojawił się między nimi, błyskawicznie odbił zaklęcie, posyłając je w kierunku samego Trevelyana, dodatkowo je przyspieszając.
Nie miał szans odskoczyć. Moc trafiła go nagle, tak, że uderzył bezwładnie o mur i powoli osunął na ziemię.

Śmiech. Jak tysiące pękniętych dzwoneczków.
Kurwa…
Potrzebował dobrych kilkunastu sekund, by świat przestał wirować mu przed oczyma. Czuł, że dalej opiera się plecami o ścianę. Ciekawe, czy pokryta była jego krwią?
Ktoś nad nim stał. Nie zdążył unieść głowy, nim Elissa uklękła przy nim, patrząc prosto w dalej zamglone oczy Herolda. Nawet nie kryła pełnego satysfakcji uśmiechu.
 - Ktoś tu oszukiwał.
Ratuj resztki godności, Trevelyan.
 - Każdy ma swój styl walki, nieprawdaż, wasza miłość? - odpowiedział cicho,
zmuszając się do bladego uśmiechu.
 - A twoim jest podstęp i oszustwo?
 - Zamierzasz uczyć mnie także moralności?
Cisza. Przerwana parsknięciem śmiechem.
 - Wstawaj, Trevelyan. Zanim zmienię zdanie i jednak poderżnę ci gardło.

*

Magia otaczała ją z każdej strony.
Nie chodziło tylko o demony. Leir wyczuwał je za każdym razem, nawet, jeśli nie był w stanie dostrzec ich gołym okiem. Przeklęte istoty nie odstępowały królowej na krok, zarówno służąc jej swoją mocą, jak i wzmacniając jej własne pokłady energii.
Pierwszy raz widział niemaga otoczonego tak dużą ilością zaklęć.
To było… fascynujące. Szybko zaczął wykorzystywać okazję, by badać te delikatne sploty, sieć utkaną z czegoś, czego sam nigdy nie odważył się wykorzystać. Trevelyan nigdy nawet nie rozważał sięgnięcie po magię krwi; teraz zaś, gdy los sam z siebie obdarzył go mocą Kotwicy, nie miałoby to zresztą żadnego sensu. Demony były zbyt podstępnymi i zbyt silnymi sojusznikami, by polegać na nich na dłuższą metę; szczerze wątpił, by zwiększenie własnej mocy rekompensowało związane z tym ryzyko. Nie zmieniało to jednak faktu, że… był ciekaw. Po prostu.
Delikatne zaklęcie sondujące. Zarówno Elissa, jak i jej ochrona nie zareagowały na te starania, choć szczerze wątpił, by pozostały one całkowicie niezauważone. Być może królowa wyszła z założenia, że w niczym jej tym nie zaszkodzi; a może po prostu nie zbliżył się jeszcze do tej granicy, której nie powinien przekraczać.
Jeżeli tak, to długo to nie potrwa.
Ciekawość była silniejsza od strachu. Zresztą, czy królowa naprawdę mogłaby zagrozić mu bardziej, niż Koryfeusz?

 - Doleję wina.
Leir zrezygnował z komentarza, że spokojnie mógł zrobić to sam, posługując się pospolitym zaklęciem lewitacji; zdołał już zaobserwować, że Elissa reaguje cokolwiek nerwowo na każdy przejaw posługiwania się magią. O ile obecność demonów traktowała jako najnormalniejszą rzecz na świecie, a sama Kotwica zdawała się szczerze ją fascynować, tak czysta moc, standardowo utożsamiana z Kręgami Magów, zdawała się wywoływać u niej niemalże alergię.
Niech biega, skoro ma taką potrzebę.
Leir nie miał zresztą nastroju do prowadzenia bezsensownej w samej swej naturze sprzeczki; od dobrych paru godzin był zanadto pochłonięty innymi sprawami.
Zaklęcie. Jedna z iluzji otaczających Elissę nareszcie ujawniła przed nim swój pełny splot. Był to misterny czar, utkany w sposób, którego nigdy wcześniej nie widział; rozpracowanie go, przy jednoczesnym prowadzeniu rozmowy z królową oraz całą otaczającą ją świtą, zajęło Heroldowi dobre kilka dni. Ostatecznie jednak zdołał zrozumieć całą jego konstrukcję, za wyjątkiem jednego, ostatniego elementu.
Czy tak misterny twór naprawdę był jedynie wizualną iluzją?
Wątpliwe, by powiększała sobie nią piersi.
Ciekawość była tak wielka, że nie zaćmił jej nawet wypity wcześniej alkohol. Leir nie pozwalał sobie zresztą na więcej, niż jeden kieliszek, w pełni świadom swojej typowej dla magów słabej odporności na procenty. Elissa nie miała tego rodzaju oporów.
Kiedy stała się tak swobodna w jego obecności?
Wstała, podchodząc do półki, na której postawiono butelkę; w lewej dłoni trzymała oba, opróżnione przed chwilą kielichy. Jej krok był lekki, taneczny wręcz; fakt, że królowa poruszała się w zbroi przez większość swojego życia, nie zmieniał tego, że kręciła biodrami z gracją antivańskiej tancerki.
A może to kolejna iluzja?
Wóz, albo przewóz, Trevelyan.
Magia zaszumiała mu w uszach, szczypała opuszki palców, jak podgryzający je kociak.
Iluzja runęła - z jakże bezgłośnym hukiem.

Zaklął paskudnie. Krzyk Elissy całkowicie go zagłuszył.
Potrzebował paru sekund, by zrozumieć, na co - na kogo - właściwie patrzy. W nikłym świetle świec skóra Elissy była szara, pomarszczona, tu i ówdzie pokryta dziwnymi plamami, przypominającymi siniaki wielkości dłoni. Długie, rude włosy, jeszcze przed chwilą całkowicie zakrywające plecy królowej, teraz zwisały z jej głowy w zaledwie paru nędznych kosmykach.
Odwróciła się w kierunku Leira; chyba nie zauważyła nawet, że upuściła kielich i butelkę, które teraz leżały u jej stóp. Butelka nie wytrzymała uderzenia, przez co wino rozlało się po podłodze, niczym kałuża krwi. Niewzruszona tym Elissa ruszyła w kierunku Leira, bez wahania kładąc stopy na kawałkach szkła.
O Stwórco. Czy to, co zostało z jej oczu, umożliwiało zobaczenie czegokolwiek?
Kobieta miała wyraźny problem z poruszaniem mięśniami twarzy; wściekłość sprawiała jednak, że grymas, jakkolwiek nienaturalny, nie pozostawiał cienia wątpliwości co do towarzyszących Theirin emocji.
 - Trevelyan...
Patrzyła mu prosto w oczy. I miała wyraźną ochotę je wydrapać.
Leir poczuł, jak jego ciało napina się mimowolnie, zupełnie, jakby miał przed sobą wściekłego, gotowego do walki pomiota. Zresztą, na litość Stwórcy, na co on właściwie teraz patrzył?
Oddychaj.
 - Sądzę, że… to da się wyjaśnić, Elis.
 - Chuja, nie wyjaśnić! - To przypadek, czy naprawdę słyszał w jej głosie zalążek histerii? Dalej zmniejszała dzielący ich dystans, wolno, z wyraźnym trudem poruszając jedną nogą; kątem oka dostrzegł, że jej stopa jest zniekształcona, nabrzmiała, jakby ktoś umieścił tuż pod skórą sporych rozmiarów kamień. Kobieta zaciskała i rozprostowywała palce, zupełnie ignorując fakt, że nie ma w nich żadnej, potencjalnej nawet broni; być może wyobrażała sobie, że zaciska je na gardle Inkwizytora. - Coś ty narobił?!
Co on narobił? A może raczej - co wyjawił?
Nie drgnął nawet, dalej siedząc na kanapie i patrząc w tę wykrzywioną furią twarz. Zapach śmierci i rozkładu uderzył go w nozdrza.
Stwórco.
 - Co… - Jak właściwie powinien na to zareagować? A może faktycznie nie miał szans na poskromienie gniewu królowej? - Co doprowadziło cię do takiego stanu, Elis?
Zatrzymała się; oddychała płytko i z trudem, jakby każdy ruch klatki piersiowej generował ogromny ból. Zacisnęła obie ręce w pięści; tym razem nie rozprostowała już palców.
 - Poświęcenie, którego nie jesteś sobie w stanie wyobrazić, jebany blondasie - syknęła. - Coś, na co sam w życiu się nie zdobędziesz.
To nie była satysfakcjonująca odpowiedź.
Myśl, Trevelyan. Nigdy nie słyszał, by lyrium doprowadzało Templariuszy do takiego stanu; nie wiedział też nic o mutacjach wśród Szarej Straży, choć tutaj ryzyko niedoinformowania było, rzecz jasna, wielokrotnie większe.
A przecież istniało więcej potencjalnych wyjaśnień.
 - To demony, Elis?
Najpewniej trafił; widział to w kolejnym grymasie, który wykrzywił jej twarz. Przez chwilę miał wrażenie, że zasypie go kolejnym potokiem przekleństw; ostatecznie jednak poprzestała zaledwie na paru inwektywach, nim usiadła na brzegu fotela.
Chyba po raz pierwszy nie masz odwagi spojrzeć mi w oczy.
 - Zgadłem, Elis?
 - Chuja tam wiesz - szepnęła głosem tak drżącym, jakiego nie słyszał u niej nigdy wcześniej. - Ty…
Nie wiedział, czy tak częste pauzy wynikały z nadmiaru emocji, czy raczej czysto fizycznych ograniczeń. Oba warianty były równie prawdopodobne.
 - To boli, prawda?
 - A nie widać?! - W końcu podniosła głowę; jej twarz, dalej szpetnie zniekształcona, nie była pokryta ani jedną łzą, mimo, iż ton głosu jednoznacznie wskazywał na utratę panowania nad emocjami. - Ślepy jesteś?!
Westchnął w duchu. Że też dalej miała siłę w płucach…
 - Jak to przywrócić?
 - TERAZ brzydzisz się na mnie patrzeć, co?
Cóż. Niewątpliwie tak było, niemniej jednak…
 - To utrudnia ci mówienie, czyż nie? A ja chcę porozmawiać. Zrozumieć - dodał natychmiast, widząc kolejny grymas złości na jej twarzy.
Odetchnęła. Przymknęła… to, co zostało z jej oczu. Wyglądała jak mag Kręgu, szykujący się do rzucenia zaklęcia.
Jak TRUP maga próbujący to zrobić.
Przemiana trwała zaledwie kilka sekund, zupełnie, jakby to, co widział, stanowiło zaledwie wytwór jego wyobraźni. Tylko zapach zgnilizny, dalej unoszący się w powietrzu niczym perfum, upewniał go, że jest inaczej.
Elissa odetchnęła głęboko, jakby coś nagle przestało wywierać nacisk na jej płuca. Zerknął kątem oka na jej stopę, jeszcze przed chwilą paskudnie zniekształconą; teraz po tej pokracznej mutacji nie pozostał nawet ślad.
 - To demony. Prawda? - Dalej dzielił ich stolik; nie wykluczał, że lada moment mebel zostanie uniesiony i ciśnięty w jego stronę. Byłoby to przecież zachowanie na wskroś normalne dla Elissy, prawda?
W przeciwieństwie do płaczu. A to właśnie on sprawiał, że królowa trzęsła się jak w gorączce.
O Stwórco. To było równie dziwne, jak to, co widział parę minut wcześniej.
 - Nikt nie… nikt nie powiedział mi, że to będzie tak wyglądać - wydusiła z siebie w końcu, głosem, którego nie słyszał u niej nigdy wcześniej. Był pełen gniewu, bez wątpienia; nigdy wcześniej jednak nie widział, by Elissa tak otwarcie przyznała się do własnego bólu.
Był zbyt duży? Poczuła, że nie ma nic do stracenia? A może udawała?
Leir szybko wykluczył to ostatnie. A może nie powinien?
 - Ostrzeżono, że będę cierpieć. No i chuj, pomyślałam, jakbym wcześniej nie cierpiała - ciągnęła cicho. - Wybito mi rodzinę, kazano wypić krew pomiotów, przynajmniej kilka razy próbowano przeciąć na dzwonka. Wiedziałam, co to ból. - Pokręciła głową. Jej twarz odzyskała już normalne, zdrowe rysy; emocje zaczerwieniły jednak policzki kobiety tak mocno, że nieomal dorównywały barwie jej włosom. - Nikt nie mówił, że to będzie… takie.
“Nikt”. Czy to znaczyło, że ktoś ostrzegał ją o innych konsekwencjach?
 - Kto powinien ci o tym powiedzieć, Elis? Na kogo liczyłaś?
 - Nie twój zapchlony interes - warknęła natychmiast, w końcu patrząc mu w twarz. Oczy miała pełne gniewu. I łez. W niemalże równych proporcjach.
Czyli posunął się o krok za daleko. Musiał natychmiast naprawić ten błąd.
 - Nie będę naciskać. Przepraszam - odpowiedział cicho, nie na tyle jednak, by jego słowa nie dotarły do płaczącej kobiety.
 - Chuj mi po twoich przeprosinach. Co, myślisz, że nie widziałam twojego spojrzenia? - Prychnęła ze wzgardą. - To jest obrzydliwe. Ja to wiem i ty to wiesz. To magia demonów trzyma mnie w kupie i jednocześnie to ona sprawia, że… że coraz bardziej naprawdę przypominam gówno. Cholerne zwłoki. - Niecierpliwym ruchem otarła łzy z policzka. - Dlatego właśnie sądzę, że wy, cholerni bohaterowie Thedas, guzik wiecie o poświęceniu. Nikt nie zrobił dla tego świata tyle, co ja. Nikt nie wziął tyle na siebie, nikt tyle nie wycierpiał. Żaden z was nawet nie widział Arcydemona, żaden z was… nie dał z siebie zrobić TEGO, by go pokonać! Żaden!
O kim ona mówi? O Bohaterce z Kirkwall?
Nie wnikał. Tym bardziej nie zamierzał zaprzeczać jej słowom, nawet, jeżeli ostentacyjnie wręcz umniejszały jego własną rolę w historii Thedas. Ich podstawową funkcją było wyrzucenie z siebie złości, emocji, które, zdaje się, narastały w Elissie od dłuższego czasu, skoro teraz popłynęły niczym rwąca rzeka. Prawda w nich zawarta nie miała większego znaczenia.
 - To JEST poświęcenie - przyznał cicho, nie próbując nawet jej przekrzyczeć. - Nie śmiałbym ci tego odmówić. Istotnie… teraz widzę, że masz rację. Nikt nie zrobił dla tego świata tyle, co ty, Elis.
Stwórco, miej litość i spraw, żebym JA nie musiał robić aż tyle.
Być może jego słowa faktycznie zdołały uspokoić kobietę. Nie odpowiedziała, odetchnęła jednak głęboko kilka razy, uspokajając tak oddech, jak i samą siebie.
Podziałało. Chyba.
Elissa pociągnęła nosem, przenosząc wzrok na potłuczoną butelkę.
 - Kurwa.
 - Zawołam służbę, by przynieśli kolejną butelkę - zaoferował natychmiast, szybko wstając z kanapy. Zapach zgnilizny zdążył już ulecieć, Leir miał jednak wrażenie, że dalej drażni jego nozdrza.
Czy aromat kwiatów to także iluzja demona?
Elissa odetchnęła ponownie.
 - Każ im przynieść wódkę, Trevelyan.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz