- Wasza Świątobliwość...
Głos był donośny,
niewłaściwy atmosferze tego miejsca. Biblioteka stanowiła ostoję magów;
choć teoretycznie mogli oni swobodnie poruszać się po całej twierdzy,
rzadko widywało się ich poza tym pomieszczeniem. Tak jak żywiołaki
lgnęły do swojego żywiołu, tak większość magów poszukiwała szczęścia
tam, gdzie kurz uniemożliwiał swobodne oddychanie. Im starsze, tym
lepsze, im mniej znane, tym bardziej tajemnicze i ciekawe. Kontrola
Templariuszy niewiele zmieniała w tym zakresie. Zresztą, teraz o żadnej
kontroli nie mogło być mowy. Brakowało ludzi do jej sprawowania -
przynajmniej na razie. Ale w przyszłości...
- Czy mogę zająć
chwilę? - Fiona potrafiła mówić uprzejmie, ale nigdy nie robiła tego
cicho. Jej głos niósł się echem i zapewne dolatywał aż do uszu osób
przebywających piętro wyżej. Przynajmniej oszczędzą Szpiegmistrzyni
trudu związanego z podsłuchiwaniem mieszkańców Twierdzy.
Przez chwilę patrzył na
Zaklinaczkę, starając się ocenić, jakie wieści mu przynosi. Fiona
zaliczała się do tych osób, które nie ukrywały niczego; wszystkie
emocje, od złości po smutek, od razu znajdowały odzwierciedlenie na jej
twarzy. Osobiście współczuł jej tej transparentności. Jako zwierzchnik
kobiety nie miał natomiast nic przeciwko.
Zwierzchnik. Mimo
oficjalne ogłoszonego sojuszu z magami, wszyscy mieli świadomość, jaki
wygląda rzeczywisty układ. Magowie wspierali Inkwizycję nie tylko
dlatego, że była ona ich potencjalną nadzieją na lepszą przyszłość - po
prawdzie, nie mieli żadnej innej alternatywy. W Tevinterze nigdy nie
byliby traktowani jako równi w prawach, w Fereldenie zaś oficjalnie
ogłoszono, że ich obecność nie jest tutaj pożądana.
Jednocześnie pozwolono im pozostać u boku Inkwizycji. Ot. Potrzeba chwili.
- Oczywiście. - Odłożył
książkę, kolejne dzieło Varricka, które zdążyło zyskać popularność w
całej Podniebnej Twierdzy. Zawsze traktował jego twórczość z
przymrużeniem oka; zapoznawał się z nią głównie po to, by wiedzieć, o
czym szepcze połowa mieszkańców, łącznie z samą Josephine.
Z tą książką miał jednak
poważny problem. Być może to kwestia akcji, zaskakująco wolnej, jak na
twórczość krasnoluda. A może tego, że jego umysł nie potrafił
skoncentrować się na niczym innym, niż nieludziach uzbrojonych w
Kotwice?
Uśmiechnął się zachęcająco.
- Jak mogę ci pomóc?
- W zasadzie, chciałabym tylko poznać odpowiedzi na kilka pytań. To nie zajmie długo.
- Zamieniam się w
słuch. Usiądziesz? - Wskazał na fotel znajdujący się przy tym samym
stoliku. Jeszcze przed chwilą rozważał, czy nie położyć na nim swoich
nóg.
- Inkwizycja osiągnęła
więcej, niż ktokolwiek byłby w stanie przypuszczać. - Fiona przycupnęła
na skraju siedzenia, składając dłonie na udach. - I podjęła więcej
kontrowersyjnych decyzji, niż niejeden władca. Jedną z nich było
przyjęcie pod opiekę fereldeńskich magów.
- Chciałaś powiedzieć:
"nawiązanie sojuszu z fereldeńskimi magami" - poprawił ją, unosząc brwi w
wyrazie uprzejmego zdziwienia. Zaklinaczka pokręciła głową.
- Wiem, co chciałam powiedzieć. Jesteśmy sami, nie trzeba mydlić mi oczu. Oboje dobrze wiemy, jak się sprawy mają.
Cóż. Nie było sensu zaprzeczać.
- Do czego zmierzasz?
- Póki co, do niczego. Zastanawiam się tylko. Co czeka nas teraz?
Ach. Nie ona jedna zadawała sobie to pytanie.
Zgoda na nawiązanie
sojuszu Inkwizycji z magami była ewenementem - także dlatego, że
udzielił jej król Alistair, bodaj pierwszy raz otwarcie robiąc coś wbrew
woli swojej żony. Po stosunkowo długim czasie - jasno dającym do
zrozumienia, że w pałacu królewskim odbywały się wielogodzinne rozmowy
na ten temat - decyzję tę oficjalnie poparła również królowa Elissa. Czy
zrozumiała, że bez Inkwizycji nie pokonają Koryfeusza, czy może
liczyła, że podporządkowując sobie Leira, przejmie również kontrolę nad
magami - tego Leir nie wiedział. Nie wykluczał, że przesądziły oba te
czynniki.
- Pytasz mnie o los Inkwizycji, czy was, fereldeńskich magów?
- Nas, fereldeńskich magów, chciałeś powiedzieć. - No tak. Przecież kiedyś sam należał do Kręgu. Jakże dawno to było...
- Schlebiasz mi. Zakładasz, że umiem przewidywać przyszłość. - Uśmiechnął się lekko. - A jak ty to widzisz?
Zawahała się.
- Nie ma szans na
powrót do starego porządku, Inkwizytorze. Nie po tym, co zaszło. Po
Kirkwall, po wojnie, po fakcie, że na przywódcę Inkwizycji obrano
maga... Zbyt wiele się zmieniło.
O tak. Już wtedy, gdy
dotarła do nich wieść o wydarzeniach w Kirkwall, oczywistym było, że nic
nie będzie toczyło się starym rytmem. Potwierdziły to kolejne
wydarzenia - także te, które sam zainicjował.
Za kilkadziesiąt lat jego imię będzie wspominane w książkach. Dziwna myśl.
- Jednocześnie jednak -
ciągnęła kobieta - jakakolwiek zmiana oznacza rewolucję. Ogromną
rewolucję, przede wszystkim w myśleniu. Chciałabym wiedzieć, jak patrzy
na to jedna z najważniejszych osób na scenie.. mająca realny wpływ na
to, co się wydarzy, a nie będąca jedynie obserwatorem, mimo, że próbuje
mi wmówić, że jest inaczej.
Leir uśmiechnął się lekko.
- Czy rozmowa jest protokołowana?
- Nie. Jest całkowicie poufna.
Teraz nic nie jest poufne, moja droga.
- Nie chcę
powrotu Kręgów w starej formie - odpowiedział w końcu, dając sobie
uprzednio kilka chwil na przemyślenie wypowiedzi. - Anders wysadził
budynek Zakonu w powietrze. Nie oceniając w tej chwili samego pomysłu,
ta desperacja nie wzięła się znikąd, czyż nie? Kręgi są ułomne. Powrót do nich sprawi, że ktoś znowu wpadnie na pomysł skonstruowania bomby. Albo na coś jeszcze bardziej kreatywnego.
- A zatem chciałbyś je całkowicie zlikwidować? Czy może po prostu...
- ...zastąpić - wszedł
jej płynnie w słowo. Mówił cicho, tak, że rozmówczyni zmuszona była
pochylać się w jego kierunku; nie liczył jednak, że to powstrzyma
potencjalnych szpiegów przed podsłuchiwaniem. - Ferelden nie dojrzał do
dnia, gdy tysiące magów chodzi samopas. Zresztą, jeśli mam być szczery,
sam nie uważam tego za najrozsądniejszą wizję.
- Uważasz, że magowie są niebezpieczni?
- Niewyedukowani? Nienauczeni samokontroli? Jak najbardziej.
Fiona kiwnęła powoli
głową. Żałował, że nie miał w zwyczaju podjadać ciastek podczas lektury.
Przynajmniej byłoby czym zająć ręce podczas chwil milczenia.
- A zatem... jaką widzisz alternatywę?
Mógł przytoczyć pomysł
Vivienne. Rozmawiał z nią o tym już kilka razy. Ta koncepcja miała nie
tylko sens, ale i szanse powodzenia. Mógł ją poprzeć.
Miał jednak swoją wizję.
- Inkwizycję.
Fiona uniosła brwi.
- Inkwizycja miałaby stać się organizacją jednoczącą magów...?
- A czemu nie? Ogromna
część magów, którzy należeli do Kręgu, już tutaj jest. Twierdza zapewnia
wszelkie potrzebne warunki. Sprawy organizacyjne również zostały
ugruntowane już dawno temu, a na jej czele stoi, jak sama zauważyłaś,
mag, który ma realny wpływ na wydarzenia. I żadnego interesu w
popieraniu polityki czy to Zakonu, czy to królowej Fereldenu.
- Zabrzmiało to tak, jakbyś chciał doprowadzić nas do wojny.
Roześmiał się cicho.
- Do niezależności, moja droga.
Okupionej pewną ceną.
Milczała. Brak ciastek znowu boleśnie dawał o sobie znać.
- Magowie nie
mają powodu, by ci nie ufać, Inkwizytorze - stwierdziła w końcu. -
Sądzę, że zdecydowana większość z nich... poparłaby tę wizję.
Zdecydowana większość. Nie wszyscy.
I niekoniecznie ona sama. Zrozumiał aluzję.
To nie tak, że
potrzebował kolejnego majestatycznego tytułu poprzedzającego jego imię i
nazwisko. Pomysł zmienienia Inkwizycji w substytut Kręgu był pieśnią
przyszłości i zakładał, że Fiona była tego w pełni świadoma. To nie
miało jednak obecnie żadnego znaczenia.
Wojna każdego z każdym
była o wiele bliższą i realniejszą perspektywą. O ile istniały szanse na
przerzucenie konfliktu z elfami na kogoś innego, lub też, w najgorszym
razie, przesunięcie go w czasie, o tyle królowa Elissa zapewne już
mobilizowała wojska.
Zabawne. Wydawało mu
się, że nie ma siły na kolejną wojnę. Ba, naprawdę jej nie miał - ta
wewnętrzna pustka była tego jednoznacznym dowodem. Głos, który nakazywał
mu wycofać się, rzucić to wszystko w diabły i zostawić kolejną wojnę w
rękach kogoś innego był coraz częstszy - i coraz silniejszy. Bywały dni,
gdy całkowicie go paraliżował.
A jednak czasem czuł jeszcze, że potrafi mu się przeciwstawić. Jak teraz.
Niczym dawny Leir Trevelyan, naprawdę chciał wygrać tę wojnę. Ba - zamierzał to zrobić.
- Zapewniam, że będę
forsować tę wizję za wszelką cenę, Fiono - odpowiedział zgodnie z
prawdą. - Jeśli dojdzie do kolejnej wojny... chcę, żebyście walczyli za
to, co uważacie za słuszne.
Żebyście walczyli w ogóle.
A cóż motywuje do walki lepiej, niż nadzieja?
*
- Czy mogę wam przeszkodzić, zbawcy świata?
Widząc Doriana, Leir
ledwo powstrzymał się, by nie podziękować mu z miejsca. Wkroczenie osoby
trzeciej było dokładnie tym, czego potrzebował, choć Tevinterczyk z
całą pewnością tego nie podejrzewał. Ostatecznie chwila, gdy siedzi się
na gabinetowej sofie ze swoją ukochaną jest chwilą... intymną. Nawet,
jeśli wspólne spędzanie czasu polega tylko na czytaniu tych samych
dokumentów.
I może tak by było. A
jednak... Mimo tego, że Josephine znajdowała się zaledwie centymetry od
niego, Leir miał wrażenie, że oddziela ich ściana. Kiedy właściwie
zdążyła się pojawić? Rano, przy kolejnej ostrzejszej wymianie zdań,
której źródła już nawet nie pamiętał? Czy może była tu już od jakiegoś
czasu?
On i Josephine uśmiechnęli się niemalże jednocześnie. Ambasador złożyła papiery w równy stosik, odkładając je na bok.
- Coś się stało?
Dorian zamknął za sobą
drzwi. Zabrało mu to zaskakująco dużo czasu; wydawało się, że chce
zyskać pewność, iż nikt za nim nie podąża. Dla Leira było to całkowicie
zrozumiałe; ciekawe tylko, czy to sprawa, z którą przyszedł mag należała
do ściśle tajnych, czy po prostu był kolejną osobą, która dorobiła się
paranoi?
- Chyba... nie. Nie
wiem, acz liczę, że z waszą pomocą mnie oświeci. - Zmarszczył brwi.
Usiadł naprzeciwko nich, taksując rozmówców badawczym wzrokiem. - Uroczo
razem wyglądacie, wiecie?
Josephine uniosła brwi.
- Przyszedłeś nam to powiedzieć?
- W zasadzie to nie. To akurat przyszło mi do głowy przed chwilą. - Westchnął. - Chodzi o to, że... rozmawiałem z Lelianą.
- I przeżyłeś. - Leir przytaknął. - To istotnie jest pewne osiągnięcie.
- Owszem, jestem z tego dumny. Istotniejsze jest jednak to, o czym chciała ze mną rozmawiać.
- To znaczy?
- Powiedzmy, że... odczuwała ogromną potrzebę podzielenia się ze mną tym, co zrobiłaby, gdyby została wybrana na Boską.
No tak. Oczywistym było,
że brak poparcia ze strony Leira nie zniechęci Szpiegmistrzyni do
starania się o ten tytuł - a może nawet dodatkowo zmobilizowało ją to do
działania? Ostatecznie, podkreślała jego znaczenie na arenie
politycznej tak długo, jak łączyły ich wspólne plany - w przeciwnym
wypadku stawał się tylko Inkwizytorem. Z całą pewnością potrafiła sobie znaleźć innego sojusznika, o ile już tego nie zrobiła.
- Ach tak - odpowiedział w końcu Trevelyan. - I co z tego wyszło?
- Oświadczyła, że jako
Boska zlikwiduje Kręgi. Magowie nie będą więcej uciskani przez Zakon.
Nie będzie anomalii na miarę Kirkwall. - Wzruszył ramionami. - No i
ogólnie, będzie cudownie.
- Wierzysz w to?
Dorian roześmiał się cicho.
- Chciałbym. Znając ją
jednak, sądzę, że faktycznie magowie nie byliby szczególnie uciskani. Po
prostu wszyscy znaleźliby się pod nadzorem, bez względu na talent
magiczny lub jego brak.
- Cieszy mnie, że
myślimy podobnie. - Leir zerknął na Josephine, ciekaw, czy znajdzie
potwierdzenie w jej słowach. Widział, że kobieta ledwo powstrzymuje się
od komentarza. Ostatecznie, Leliana pozostawała jej przyjaciółką, a
przynajmniej była nią kiedyś. Bez względu na to, lojalność zapewne nie
pozwalała Josephine na wyrażenie dosadniejszej opinii.
Cóż, nie zamierzał naciskać.
- Ciekawe jest tylko to, że...
- ...że podzieliła się
tą myślą ze mną? - Dorian płynnie wszedł mu w słowo. - Owszem, też nad
tym myślałem. Dlaczego miałaby rozmawiać o tym z Tevinterczykiem?
Ponieważ ów Tevinterczyk
był jedną z najbardziej zaufanych osób u boku Inkwizytora. Nie
potrzebował czasu, by dojść do tego wniosku.
- Zakładam, że sam
domyślasz się już odpowiedzi, Heroldzie. Chciałbym tylko zwrócić uwagę,
że skoro podzieliła się tą myślą ze mną, zapewne podsunie ją też innym
magom. A nie ręczę, że będą równie błyskotliwi i lojalni, jak ja.
Magowie nie mają powodu, by ci nie ufać, Inkwizytorze. Sądzę, że zdecydowana większość z nich poparłaby tę decyzję.
Ale nie pogardzą alternatywą dającą im całkowitą wolność. Czyż nie?
Kurwa mać.
- Dziękuję za tę
informację, Dorianie. - Westchnął. - Nie to, żebym spodziewał się
takiego obrotu spraw, ale... Naprawdę dziękuję, że przyszedłeś z tym
bezpośrednio do mnie.
Nekromanta uśmiechnął się z udawaną skromnością.
- Od tego są przyjaciele. Et cetera, et cetera.
Chciałbym w to wierzyć.
Nie popadaj w paranoję, idioto. I bez tego...
*
- Mowa jest już nawet o całkowitym wyzwoleniu magów.
- Czy to jakiś żart?
Bez problemu rozpoznał oba głosy.
- Żart? A kogo niby miałby on bawić?
Leir wielokrotnie
dziękował Stwórcy za cichy krok, którym go obdarzył. Ta umiejętność
skradania się, tyleż niepodobna do maga, co do przywódcy, wielokrotnie
mu pomagała. Tak jak teraz, gdy zatrzymał się pod ścianą, chwilę przed
tym, jak miał wychylić się zza rogu i dołączyć do rozmówców. Przeczucie?
Intuicja podpowiadająca, że podsłuchując dowie się więcej niż w
otwartej rozmowie?
Na Stwórcę, przecież tam jest Josephine.
A więc zadecydował przypadek?
Wystarczyło słyszeć jej
głos, by móc przewidzieć, jak się zachowuje. Zapewne przyciskała do
piersi swój kajet, co najmniej jakby mógł robić za jej zbroję. I
patrzyła swojemu rozmówcy w oczy, jeśli tylko mogła. Cullen zapewne
odwzajemnił spojrzenie.
Rozmawiali poważnie. I cicho.
- Nie ma szans na to,
by po tym, co zaszło, wszystko wróciło na stare miejsce, Cullenie.
Magowie muszą zyskać więcej swobody. To jest fakt.
- "Więcej swobody" to
nie to samo co "całkowite wyzwolenie" - odparował z naciskiem Komendant.
Bez względu na to, jak toczyła się wcześniej rozmowa, usłyszane
informacje najwidoczniej wstrząsnęły nim do głębi. A może była to
kwestia odstawienia lyrium? Leir nie miał pojęcia, czy były Templariusz
wytrwał w swoim postanowieniu. Z drugiej strony, otrzymał wyraźny
rozkaz, prawda? - To szaleństwo, Josephine. Zezwolenie magom na tak dużą swobodę oznaczać będzie...
- Drugi Tevinter? Nie. Nikt by na to nie pozwolił. Z królową Elissą na czele.
Szczęk zbroi. Rutherford nie rozstawał się z nią nawet na chwilę.
- Decydująca i tak będzie opinia Boskiej. A z tego, co mówiłaś, Leliana...
- Leliana nie zrobi niczego, z czym nie zgodziłaby się Elissa - przerwała mu Ambasador.
- Skąd wiesz?
- Miały romans w czasach, gdy walczyły z Plagą. Zresztą z tego, co wiem, do dzisiaj są... w zażyłych stosunkach.
Leir docenił fakt, że
Cullen milczał przez dłuższą chwilę, najwidoczniej równie zaskoczony, co
Inkwizytor. Zapewne straciłby kilka cennych sekund ich rozmowy,
próbując przetrawić tę informację.
Szpiegmistrzyni i
królowa Fereldenu. Bez względu na fakt, jakim cudem wytrzymywały ze sobą
nawzajem - jeżeli była to prawda, Leliana z całą pewnością pozostawała
lojalniejsza względem monarchini, aniżeli swojego zwierzchnika.
Przekazanie poufnych informacji na temat Inkwizycji musiało być dla niej
drobnostką, skoro i tak nie mogła liczyć na poparcie organizacji dla
swojej kandydatury.
A to oznaczało, że jeden z ich najgroźniejszych przeciwników mógł już ich poznać na wylot.
Świat pociemniał mu w oczach.
Josephine, dlaczego mi nie...?
- Czy Leir o tym wie? - Komendant najwidoczniej zadawał sobie to samo pytanie.
Nie, do diabła. Nie wiedział. I nawet nie rozumiał, dlaczego.
- Dowie się. Dzisiaj.
Przecież siedzieli kilka
godzin w gabinecie - sami, z pewnością o wiele bezpieczniejsi, niż w
tym cholernym zaułku. Mieli mnóstwo czasu, by o tym porozmawiać!
Mieli. Nie licząc rozmowy z Dorianem, spędzili go w absolutnej ciszy.
- Zwlekasz z tym? Dlaczego?
- Nic z tych rzeczy -
zaprotestowała natychmiast. Choć rozmówcy mogło się wydawać, że mówi
pewnym i spokojnym głosem, Trevelyan natychmiast wyczuł w nim nutę
niepewności. - Powiedzmy, że...
Że?
- Brakowało nam ostatnio zarówno okazji, jak i czasu, by spokojnie porozmawiać - stwierdziła w końcu.
Ta odpowiedź mogła wydawać się urocza. Żartobliwa. Dwuznaczna.
Gdyby nie ten żal w jej głosie. Przez niego zabrzmiało to wyłącznie upiornie.
- Rozumiem. - O tak. Komendant najpewniej zrozumiał więcej, niż byłby w stanie przyznać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz