niedziela, 12 listopada 2017

9

Kotwica.
Leir obudził się natychmiast. Lewa ręka pulsowała charakterystycznym, zielonym światłem; choć nie czuł bólu, przez dłuższą chwilę po prostu nie potrafił nią poruszyć. Była... jak sparaliżowana.
 - Leir?
Wrażenie zniknęło równie nagle, jak się pojawiło. Pozostała tylko świadomość, dziwny przebłysk informacji. Intuicja.
I złość.
Odetchnął, zerkając na Josephine. Teraz, gdy Kotwica zgasła, nikłe światło księżyca pozostawało jedynym źródłem światła w ich komnacie. Skóra kobiety nabrała w nim ciemnoszarego odcienia.
Nie było sensu kłamać.
 - Posłaniec nie żyje.
 - Co?! - Usiadła gwałtownie; choć w pomieszczeniu było cokolwiek zimno, nie zawracała sobie głowy ponownym przykryciem kołdrą. - Jak to, nie żyje?
 - Tak, że umarł! - Był zbyt zdenerwowany, by silić się na spokojny ton. Zaklął paskudnie, tym razem na głos, uparcie wbijając wzrok w lewą dłoń.
Do diabła z tym człowiekiem, jeden trup w tę, czy wewtę w ostatecznym rozrachunku nie robił większej różnicy. Leir już dawno przestał opłakiwać każdego utraconego zwolennika. Goniec i tak niósł coś więcej, niż zaszyfrowany list; jego śmierć nie miała powstrzymać wieści przed dotarciem do adresata. To zaklęcie było prawdziwym nośnikiem wiadomości, nie jakaś kartka papieru.
A jednak ktoś zdołał je przechwycić. Ktoś dysponujący Kotwicą, skoro...
 - Leir, wyjaśnij mi to! Orlezjański posłaniec, reprezentant królowej Celene, ma być martwy, bo...
 - Na litość Stwórcy, Josephine, zamknij się! - Ostatnia rozpaczliwa próba namierzenia własnego zaklęcia. Ostatni sygnał.
I zero odezwu. Przekaz został zniszczony.
Ale chociaż nieodczytany. Przynajmniej miał taką nadzieję.
Zacisnął pięść. Zabawne, że gdy Kotwica pozostawała uśpiona, jego ręka wyglądała całkiem normalnie.
Spojrzał na Josephine; jej pełne bólu spojrzenie natychmiast ostudziło jego gniew. Na litość Stwórcy, ona miała rację. Śmierć człowieka istotnie nie była problemem. Śmierć posłańca z Orlais, podróżującego przez tereny we władaniu Inkwizycji, zdecydowanie go jednak stanowiła.
Ale nie to było najważniejsze.
 - Josephine... Przepraszam.
Pokręciła głową, nie komentując jego słów inaczej, aniżeli cichym westchnieniem.
 - Pozwolę to sobie przemilczeć - oświadczyła oschle, odrzucając kołdrę i wstając z łóżka.
Nie wiedzieć czemu, nagle przed oczyma stanęło mu, jak robiła to... kiedyś. Powoli i z zalotnym uśmiechem, śmiejąc się jak podlotek.
Teraz milczeli. Tylko szelest jej nakładanych szat przerywał niezręczną ciszę.
 - Gdzie idziesz?
 - Do Komendanta. Posłaniec musiał przemieszczać się głównymi traktami. Nasi żołnierze mogli zauważyć coś niepokojącego.
Przytaknął.
 - Jeśli dowiesz się czegoś od Komendanta, poinformuj Lelianę. - Jedynym źródłem wiedzy Komendanta byli żołnierze; jeśli oni cokolwiek odkryli, informacje te zapewne i tak dotarły już do Szpiegmistrzyni. Nie zamierzał dawać jej powodów do podejrzeń, że została z czegokolwiek wykluczona.
 - Tak zrobię. - Ambasador miała dokładnie ten sam tok myślenia. Chociaż pod tym względem dalej rozumieli się bez słów.
Sprawa była poważna. Słyszał to w głosie partnerki, ba, sam doskonale o tym wiedział. A jednak i tak nie potrafił przestać myśleć o tym, że...
Ona idzie do niego.
Zazdrość przyszła i tak. Zupełnie nie na miejscu, głupia, dziecinna, lecz nieustępliwa. Ostra jak pchnięcie sztyletem.


*


Nepharien czy Yor?
Tylko któryś z nich mógł przechwycić wiadomość. Iskra pozostawała ostatnią deską ratunku - Leir skonstruował to zaklęcie tak, by ujawniło się dopiero po śmierci posłańca, gdy doręczenie listu tradycyjną metodą okaże się niemożliwe. Oczywiście, mógł od razu doręczyć wiadomość w ten sposób. Wolał jednak nie afiszować się ze swoją mocą, gdy nie było to konieczne; Celene nie potrzebowała tego rodzaju demonstracji siły. Poza tym, kontrolowanie toru lotu iskry zwyczajnie go rozpraszało.
Posłaniec musiał przemieszczać się po traktach; zrządzeniem losu było, że w ten sam obszar wysłano żołnierzy Inkwizycji, w tym Yora. Qunari nie wykazywał bodaj najmniejszej ochoty do przyjmowania jakichkolwiek zaszczytów, których zresztą Leir i tak nie zamierzał mu przyznawać. Również Kotwicy używał oszczędniej nawet, niż sam Trevelyan; uczciwie przyznał, że za bardzo zwraca ona uwagę otoczenia. Żadnej władzy, żadnej atencji, ten komunikat wyzierał z każdej jego wypowiedzi. Po prostu spokój. I wolność. Qun pozostawało dla niego taką samą abstrakcją, jak dla większości świata. Był najzwyklejszym najemnikiem i uzdrowicielem, po prostu.
Właśnie dlatego Leir zdecydował się go wysłać na trakt. Tłumy uciekinierów nieustannie przemierzały te ścieżki, licząc, że zostaną przyjęte pod opiekę Inkwizycji. Bez względu na to, czy uciekali z terenów zniszczonych przez wojnę, czy po prostu przed uciskiem prawowitych władców, ich stan zdrowia pozostawiał zwykle wiele do życzenia. Przemarsz Inkwizycji, połączony z widowiskowym uzdrawianiem co bardziej osłabionych jednostek, pozytywnie wpływał na morale - i wzrost poparcia. A tego będą potrzebować.
A jeśli niewłaściwie ocenił tego cholernego najemnika? Jeśli Kotwica wcale nie napawała go takim wstrętem? Jeśli zwietrzył okazję?
Oczywiście, jego żołnierze mieli pozwolenie na zabicie rogacza, jeśli ten zacznie naruszać ustalone wcześniej reguły. Do Leira nie dotarły jednak żadne niepokojące informacje. A może Cullen po prostu to przed nim zataił?
Nie wykluczał interwencji Nephariena. Ale skoro Yor tam był...
To nie mógł być przypadek.
Na Stwórcę, a jeśli był?
Za dużo, za dużo tego wszystkiego. Tysiące myśli wirowało mu w głowie, jedna czarniejsza od drugiej. I znowu towarzyszył im głos; nieustanna myśl, że nie da rady. Że to koniec. Po prostu.


Nawet noce nie przynosiły ukojenia. Ba, dopiero wtedy wszystkie lęki i obawy naprawdę dochodziły do głosu; zaczynał wręcz podejrzewać, że to demon wyczuł jego słabość i sabotował wszystkie próby zachowania resztek normalności. Paradoksalnie, ta myśl dodawała mu sił do walki.
Da radę. Sprosta wszystkim, którzy spróbują go obalić, bez względu na to, jak blisko jego serca zdążyli się znaleźć.
Ale z sobą samym nie wygrasz, wiesz o tym?
Och. Wiedział doskonale.


*


 - Celene żąda wyjaśnień.
 - Tu nie ma niczego do wyjaśniania. - Cullen zaprotestował stanowczo, z niechęcią patrząc na rozłożone na stole listy. Spisano je w typowo orlezjański sposób; zapach perfum docierał do nosów wszystkich zebranych w sali narad. Nawet czas potrzebny do ich dostarczenia nie zdołał osłabić aromatu. - W obcowiskach wybuchły powstania i na traktach zapanował chaos. To normalne, że w takich sytuacjach są ofiary.
 - Ale sytuacja, gdy posłaniec cesarstwa ginie podczas podróży przez inny kraj zdecydowanie normalna nie jest. Zwłaszcza, gdy utrzymujemy, że mamy szlaki pod kontrolą - wtrąciła Josephine. Chyba jako jedyna przejawiała chęć przeczytania listów po raz drugi; pogładziła dłonią papier, jeszcze raz analizując jego treść. - Na szczęście wydaje się, że cesarzowa nie żywi prawdziwej urazy.
Komendant zmarszczył brwi.
 - Na pewno czytaliśmy ten sam list?
Josephine spojrzała na niego z ukosa; jak na gust Leira, robiła to o ułamek sekundy zbyt długo.
 - Wszczynanie konfliktu z nami nie leży teraz w interesie Orlais - odpowiedziała spokojnie. - Zrobiła to, co musiała, aby nikt nie zarzucił jej, że nie dba o swoich ludzi. - Znów przeniosła wzrok na wiadomość. - Esencja problemu kryje się dalej. Bunt elfów dotknął też niektóre miasta na pograniczu Fereldenu i Orlais. Jesteśmy proszeni o wsparcie zbrojne.
 - Orlais nie poradzi sobie z paroma elfami? Przecież nawet straż miejska...
 - Najwidoczniej wolą oszczędzać siły. - Leir wszedł mu w słowo; czuł, że Leliana spojrzała na niego z uprzejmym zainteresowaniem. Nie wiedział, co irytuje go bardziej; wścibskie spojrzenie Szpiegmistrzyni, głos Cullena czy ten nieznośny smród orlezjańskich perfum. Na Stwórcę, co wstąpiło w Celene, gdy przygotowywała tę wiadomość? - Albo wolą, żebyśmy to my się przy tym wykrwawili.
 - Zakładasz, że chcą nas osłabić, Inkwizytorze? - Tak. Łagodny głos Leliany był niesamowicie irytujący.
 - Jestem w stanie to sobie wyobrazić - odpowiedział zgodnie z prawdą. - Niemniej jednak... cóż. Po ostatnim faux pas związanym ze śmiercią posłańca nie wypada nam odmówić jej prośbie.
Miał mieszane uczucia. Czysto egoistycznie gorąco aprobował pomysł wysłania grupy żołnierzy na teren ogarnięty zamieszkami; zwłaszcza ich dowódcę najchętniej przekierowałby tam bez możliwości powrotu. Patrząc jednak na sprawę w sposób absolutnie obiektywny, Inkwizycja powinna mieć pod ręką możliwie dużą ilość gotowych do walki wojsk. Biorąc pod uwagę ton drugiego listu...
Leliana odchrząknęła.
 - Pozostaje jeszcze sprawa królowej Elissy.
List, formalnie napisany przez króla Alistaira, był o wiele bardziej zwięzły i pozbawiony dwornej kurtuazji. W zwięzłych, acz formalnych słowach wzywał Inkwizytora do rozwiązania organizacji w przeciągu pół roku. Słowem, powtarzał żądania wysunięte podczas spotkania w cztery oczy - jednak w zdecydowanie mniej uprzejmej formie.
"Jeśli kroki te nie zostaną podjęte, my, królowie Fereldenu, potraktujemy to jako próbę destabilizacji państwa".
Czyli po prostu zrobicie z nas wywrotowców. Cudownie.
Cullen pokręcił głową.
 - Jej żądania są absurdalne.
 - Ale mają swoje podstawy - zripostowała natychmiast Szpiegmistrzyni. - Wystarczy, że powoła się na tytuł własności, by nas stąd wygryźć. Samo to, że daje nam pół roku...
 - Oznacza, że boi się protestów społeczeństwa. - Leir uśmiechnął się krzywo. Leliana nie odpowiedziała tym samym.
 - Znaczy to również, że liczy, że pomożemy w powstrzymaniu obecnych elfich buntów - wtrąciła Josephine. - Stłumimy je, posprzątamy bałagan i pokornie rozejdziemy się w swoją stronę, zgodnie z pierwotnym planem.
Udając, że nie żyją. Choć nikt nie powiedział tego na głos, Leir był przekonany, że każdy, może poza Lelianą, pomyślał o tym samym. Zanadto zaszli królowej Elisse za skórę, by pozwoliła im na dalszą działalność publiczną.
A może i na dalsze życie w ogóle.
 - Cóż... - Josephine przerwała przedłużającą się ciszę. - Sugeruję napisać odpowiedź. Uprzejme wyjaśnienie, że Inkwizycja zaangażowana jest w tłumienie zamieszek także na terenie Orlais, przez co czas naszej działalności może się...
Nim zdążyła dokończyć tę myśl, Leir zgarnął list ze stołu, bez wahania zgniatając go w kulkę; chwilę potem wrzucił swoje dzieło do żarzącego się ognia w kominku.
Spojrzał swoim towarzyszom prosto w oczy.
 - Tu to mam. Wam też zalecam takie podejście.
Nikt nie spuścił wzroku. Nawet Leliana.


*


Puk, puk.
 - Wejść! - Skoro ktoś pukał, to zapewne nie był to nikt na tyle ważny, by otwierać mu drzwi. Z całą pewnością nie była to też Josephine; nie pukałaby do własnego gabinetu.
A czemu siedział tutaj, zamiast zamknąć się we własnym pokoju? Nie miał pojęcia. Ciągnęło go do tego miejsca, nawet bardziej, niż w czasach, gdy między nim a lady Montilyet wszystko układało się jak należy. Ambasador dbała, by panował tu nie tylko porządek, ale też przytulna atmosfera. Częstokroć, gdy nie musieli przyjmować żadnych gości, leżeli wiele godzin na sofie ustawionej tuż przy kominku; czasem zaś, gdy mieli szczególnie dużo dokumentów do przejrzenia, rozkładali się z nimi bezpośrednio na podłodze. Grube futra rozkładane wówczas zamiast dywanów doskonale chroniły przed zimnem podłogi.
Tak wiele się zmieniło...
Ba, nawet wystrój gabinetu uległ lekkiej modyfikacji, choć Leir nie od razu zdał sobie z tego sprawę. Z pewną konsternacją zauważył, że na biurku Josephine stoi ozdobny wazon z kwiatami; przez chwilę wydawało mu się, że są to kryształowe gracje, jednak szybko zmienił zdanie. A, cholera, zawsze był na bakier z botaniką.
Istotniejszym jednak było, skąd to się tu wzięło? Nigdy nie zauważył, by Josephine darzyła szczególną estymą rośliny. A jeśli nie ona...
Och, podejrzewał, kto to. I właśnie wyobrażał sobie, jak urywa mu głowę, w momencie, gdy do pomieszczenia wszedł Yor.
Yor. Kolejna osoba z czarnej listy. Ranking wrogów Leira stawał się ostatnio alarmująco długi.
 - Och. - Qunari zatrzymał się w progu, najwidoczniej zaskoczony brakiem właściwego gospodarza w gabinecie. - Pani Ambasador jest nieobecna?
 - Tymczasowo. Potrzebujesz pomocy?
Zawahał się.
 - Właściwie, to chciałem tylko o coś spytać.
Na litość Stwórcy. Nie mów, że to ty przyniosłeś te kwiaty.
 - Jeśli jest to sprawa dotycząca Inkwizycji, to sądzę, że również będę w stanie pomóc. - Leir uśmiechnął się zachęcająco, gestem zapraszając rozmówcę, by usiadł. To chyba częściowo ośmieliło maga; ostatecznie usiadł na fotelu, nieco spokojniejszy, choć dalej spięty. Trevelyan obserwował go uważnie; przez cały czas qunari nawet nie zerknął na kwiaty w wazonie.
 - Nie zabiorę dużo czasu. Chciałem tylko zapytać o jedną kwestię. Ziemie, które nam obiecaliście...
Czy naprawdę chodziło mu tylko o to?
 - Tak, ziemie... Pamiętam o tym. - Leir przytaknął, udając, że się rozgląda. - Żałuję, że Ambasador nie posiada w gabinecie mapy. Zakładam jednak, że topografia Fereldenu nie jest ci obca?
Qunari zaprzeczył ruchem głowy.
 - W porządku. Ogólnie rzecz biorąc, zamierzam przydzielić dla ciebie i twoich żołnierzy jeden z naszych posterunków. Zabudowa jest tam na tyle rozwinięta, że pozwoli wam na normalne funkcjonowanie bez względu na porę roku. Oczywiście, jeśli zaistnieje potrzeba renowacji, możecie liczyć na pełne wsparcie z naszej strony. Zarówno, jeśli chodzi o materiały, jak i ręce do pracy.
Qunari analizował jego słowa przez dłuższą chwilę.
 - Brzmi dobrze - przyznał w końcu Adaar. - Gdzie to jest?
 - Ech, brak mapy, ten cholerny brak mapy... - Blondyn roześmiał się z lekkim zakłopotaniem. -  No nic. Zapewne kojarzysz okolice Jałowych Mokradeł?
Po minie Yora widział, że nie spodobało mu się to, co usłyszał. Któż nie słyszałby o Mokradłach? Mówiło się, że nie było w Fereldenie bardziej niepokojącego i niebezpiecznego dla życia miejsca - może poza pałacem Theirinów. Nawet najbardziej zagorzały pustelnik nie nazwałby ich wymarzonym domem.
 - To... bardzo niespokojne miejsce.
Leir roześmiał się znowu.
 - Hej, przecież nie mówimy tutaj o samych Mokradłach. Nie zbudowalibyśmy tak dużego posterunku na ich terenach - odpowiedział, jakby to była najoczywistsza rzecz na ziemi. Widział, że zmieszało to rozmówcę; po chwili wahania Adaar ostatecznie przytaknął mu niepewnie. - Mam na myśli tereny graniczące z Mokradłami. Niezbyt zaludnione, przyznaję, niemniej jednak istnieje tam kilka prężniej rozwijających się miejscowości. Od czasu do czasu mieszkańcy mają problem z istotami żyjącymi na mokradłach, nie mówiąc o tym, że okazjonalnie sami chcą się tam zapuścić. To bodaj jedyne miejsce, gdzie rośnie lotos świtu. Sądzę, że to wystarczy, byście zdołali się tam utrzymać - ciągnął swoją opowieść, świadom, że qunari spija każde jego słowo. Najwidoczniej jednak te informacje nieco go uspokoiły.
 - To brzmi całkiem dobrze. Czy wszyscy moi towarzysze mogą się tam osiedlić? To znaczy...
Leir uniósł brwi.
 - To znaczy...?
 - Chodzi o to, że jest nas więcej. Dołączył do nas jeszcze jeden qunari, tal-vashoth. - Yor wzruszył ramionami. - Wolałbym po prostu mieć pewność, że ta większa liczba to nie problem.
 - Jeśli uważacie go za godnego towarzysza, to nic mi do tego - zapewnił go Leir. - Jedna osoba więcej nie zrobi żadnej różnicy.
Mam jednak szczerą nadzieję, że nie zaczniecie się mnożyć...
 - A zatem... kiedy możemy się spodziewać się... przydziału?
Leir westchnął.
 - Obawiam się, że jest jeszcze jedna rzecz, którą musimy załatwić wspólnie - przyznał. - Cesarzowa Celene poprosiła Inkwizycję o wsparcie zbrojne na terenie Orlais. Nie jestem pewny, w jakich warunkach przyjdzie nam walczyć. Nie wykluczam, że wasza grupa może okazać się w pewnym momencie o wiele cenniejsza, niż regularna armia.
 - Ach. Chcesz, żebym udał się tam razem z żołnierzami?
 - Razem ze mną, będąc dokładnym. Zamierzam osobiście poprowadzić tę wyprawę.
Yor milczał. Chyba liczył, że wyczyta coś więcej z twarzy Inkwizytora; Leir posłał mu najbardziej pogodny, a zarazem naturalny uśmiech, na jaki było go stać.
 - No dobra, niech tak będzie. Pomożemy wam.

Nie to, żeby Inkwizycja w ogóle tej pomocy potrzebowała. Leir nie był pewny, z jak wielką siłą przyjdzie im walczyć, ale wraz z wojskami Orlais powinni poradzić sobie bez większych problemów, prawda?
O wiele większym problemem było pozostawienie rogacza bez nadzoru. Swoich doradców, jakoby najbardziej zaufane osoby, nie zamierzał w to angażować. Nawet Josephine.
Tak, nie było lepszego rozwiązania. Rogacz pojedzie z nimi.
Nie spuszczę cię z oka, obiecuję ci to.
I, na Stwórcę, jeśli będzie trzeba - własnoręcznie tę gnidę zabije.


***


Dodatek specjalny!
Ponieważ tym razem rozdział należał do Leira i Yora, Nepharien dołącza do nich w wersji graficznej. ;)


Autor: https://ladysilvana.deviantart.com/
Enjoy :)

1 komentarz:

  1. Ojej, reakcja Yora na to, że Jałowe Mokradła, a on by pewnie wolał Krainę Troskliwych Misiów :( I biedny Leir z jego manią prześladowczo zazdrośniczą.

    OdpowiedzUsuń