czwartek, 7 grudnia 2017

16


Elf powinien dziękować Stwórcy, że przeżył. Mając jednak świadomość, że takie stwierdzenie spotkałoby się raczej ze złością, aniżeli próbą urzeczywistnienia - Dorian zdecydowanie wolał zachować je dla siebie.
Niemniej, nie potrafił inaczej wyjaśnić tego cudu. Gdy wraz z Yorem znaleźli Nephariena - czy też raczej pozwolili lisowi, by go do nich zaprowadził - Dalijczyk był w stanie krańcowego wyczerpania. W rany, skądinąd poważne, zdążyło się wdać zakażenie. Zwłaszcza ta na lewym udzie prezentowała się wyjątkowo paskudnie.
Dodając do tego fakt, że z oczywistych przyczyn elf nie był w stanie zapewnić sobie wody i picia - powinni natknąć się na jego trupa. On zaś zachował nawet siły, by zwyzywać ich z góry na dół.
“Spierdalaj, shemlenie.”
To Doriana dostrzegł w pierwszej kolejności; Tevinterczyk nie umiał jednak stwierdzić, czy został rozpoznany jako towarzysz Inkwizytora. Wzrok Nephariena był błędny, szklisty, gorączkowy; nie przeszkadzało mu to jednak w obserwowaniu maga ze złością. Notabene, Yor nie został przyjęty w cieplejszy sposób.
Teoretycznie mogli pozostawić rannego samemu sobie. Obowiązki uzdrowiciela wzięły jednak górę nad rozsądkiem qunari, zmuszając tym jednocześnie Pavusa do postoju.
Zmuszając? Czy to na pewno było dobre słowo? Na Stwórcę, mógł machnąć ręką na nich obu i po prostu odejść. Może nawet wrócić do Tevinteru, po przyjęciu scenariusza, że zabrakłoby mu jaj, by pojechać do Podniebnej Twierdzy i wyjaśnić Leirowi swoje zachowanie.
Bo niby jak chciałbyś to zrobić, co?
“Przepraszam, przyjacielu. Zdradziłem cię z przyczyn ideologicznych. Wiesz, jak jest. Wybitne jednostki tak mają.”
Idealne wyjaśnienie. Nie ma co.
Ostatecznie zdecydował się więc pozostać w towarzystwie tej dwójki, nie zmieniając planu przetransportowania Yora aż do granicy Dalii. Tak jak oczekiwał, Nepharien zareagował na to ze skrajną dezaprobatą; po stosunkowo długiej debacie, okraszonej podpaleniem kilku pobliskich drzew, elf ostatecznie przystał na propozycję, zastrzegając jednak, że nijak nie opuści Dalii. Zostanie tutaj. Po co? Nie zamierzał wyjaśniać tego cholernemu shemlenowi!
Inną sprawą jest, że on sam nie ma chyba pojęcia, co ze sobą zrobić…
Zgodnie z oficjalną wersją - Dalijczyk miał im towarzyszyć, jednocześnie kurując się pod opieką Yora. To była zresztą najzabawniejsza część tej historii; o ile przy spotkaniu elf balansował na granicy życia i śmierci, o tyle proces jego rekonwalescencji przebiegał z niezwykłą, niewiarygodną wręcz szybkością.
Wpływ Kotwicy? A może magiczne ręce Yora? Dorian parsknął śmiechem na samą myśl, pilnując się jednak, by nie zrobić tego zbyt głośno; elf gotów był pomyśleć, że sam jest obiektem żartów. W porównaniu do tempa leczenia, jego stosunek do shemlena pozostawał czarująco stabilny - i nieprzejednanie wrogi.
W gruncie rzeczy najwięcej można było od niego usłyszeć, gdy spał, co samo w sobie było całkiem fascynującym zjawiskiem. Elf sypiał zwinięty w kłębek, niemalże całkowicie zakrywając się kocem; mimo to Dorian był w stanie usłyszeć, jak Dalijczyk mamrocze coś pod nosem. Każdej nocy.
Był zbyt wścibski, by to zignorować. Co spodziewał się usłyszeć - tego w gruncie rzeczy nie wiedział. Szybko odkrył jednak, że Nepharien konsekwentnie mamrotał wyłącznie jedno słowo.
“Fen’Harel”.
I ruszał przy tym stopami. Te zawsze pozostawiał odsłonięte.
Pavus nie mógł oprzeć się wrażeniu, że elf i qunari mówią sobie za jego plecami o wiele więcej. Zadanie było o tyle ułatwione, że sam Tevinterczyk wolał zachowywać stosowny dystans; pomijając ograniczoną liczbę wspólnych tematów i jeszcze mniejszą gotowość obu stron do analizowania tych istniejących - wyrzuty sumienia skutecznie blokowały chęć jakiejkolwiek rozmowy.
Nie jest źle. Przynajmniej nie cierpisz, nie mogąc się do nikogo odezwać.
Wystarczyło jednak odwrócić wzrok, a do jego uszu co rusz dolatywały strzępki rozmów - słowa zbyt ciche, by mógł je zrozumieć, wypowiadane zaskakująco spokojnym tonem. Tak nie mówi się do kogoś, kogo chce się nabić na pogrzebacz, zdecydowanie.


*

Również tego dnia obserwował ich uważnie. Zatrzymali się przy niewielkim wodospadzie - elficka nazwa, którą użył wobec niego Nepharien, sama w sobie przypominała szum wody i jak woda wyleciała z umysłu Doriana natychmiast po wpłynięciu. Liczyło się to, że za sobą mieli ścianę chroniącą ich przed napastnikiem, a przed sobą - całkiem dobry widok na okolicę.
A jednocześnie sporo miejsca na obóz. Ciekawe, jakim cudem podróż nie zdołała ich zintegrować…
- Ależ to brudne! - Dorian ostentacyjnie uniósł koc, jedną z niewielu rzeczy, jakie zabrał, pospiesznie opuszczając namiot Inkwizycji. Istotnie, na materiale znajdowało się już dosłownie wszystko; jeszcze bogatsza była feeria zapachów, jaką wydzielało okrycie. Podróż definitywnie mu nie służyła. - Chociaż pewnie i tak czystsze, niż my sami…
Nie to, żeby oczekiwał odpowiedzi. Jeżeli wcześniej miewał wrażenie, że zdoła wciągnąć Yora w rozmowę przy ogromnej dawce cierpliwości - Nepharien skreślił te plany co do ostatniej kropki.
Cóż. Taka dola shemlena, nie?
Rzeka szumiała radośnie, jakby śmiejąc się z nich wszystkich. Z pomocą zaklęcia lewitacji, mag zanurzył koc w wodzie, zmuszając go do wirowania wokół własnej osi. Oczywiście, wszystkie plamy można było usunąć magią, ale w założeniu woda miała przyspieszyć ten proces, jednocześnie pozwalając mu zaoszczędzić nieco energii. Tej zaś z całą pewnością będzie potrzebował. Tak idylliczna okolica po prostu prosiła się o kłopoty.
Dyskretnie zerknął przez ramię, obserwując swoich towarzyszy. Tak jak oczekiwał, natychmiast zaczęli ze sobą rozmawiać, co więcej, sądząc po minie Yora, w cokolwiek nieformalny sposób. Choć towarzyszył temu grymas udawanego bólu, qunari niewątpliwie się uśmiechał; położył dłoń na karku i poruszył ostrożnie szyją, jakby coś wyjaśniając.
Ból szyi? Myślałem, że to domena gryzipiórków…
Westchnął. Ten koc powinien sam zapłakać nad własnym losem.

*

- Ktoś idzie. - Głos Nephariena przerwał ciszę, wyrywając Doriana z ponurych rozmyślań, a Yora z parominutowej drzemki. Qunari zareagował instynktownie, natychmiast stawiając barierę, oddzielającą ich od potencjalnego niebezpieczeństwa. To, że już wcześniej postawili tarcze ochronne nie miało najwidoczniej żadnego znaczenia. Odruch najemnika wziął górę.
Może jednak nie jesteś taką bułą?
Dorian wstał; zmrużył oczy, próbując dojrzeć w ciemności cokolwiek niepokojącego. Noc była pochmurna; bez blasku księżyca to skądinąd przyjemne miejsce nagle wydało mu się niesamowicie ponure.
- To elfy. - Nie było zaskoczeniem, że Nepharien był w stanie dostrzec więcej, niż oni. Nie potrafił jednak ukryć zaskoczenia. - Grupa elfów...
Po paru sekundach Tevinterczyk był w stanie potwierdzić jego słowa. Niewielka, kilkunastoosobowa grupa zbliżała się do rzeki w stosunkowo szybkim tempie; nie towarzyszyły im żadne wierzchowce, nie utrzymywali też żadnego skoordynowanego szyku. Szli tak blisko siebie, jak tylko było to możliwe, zupełnie, jakby chcieli stworzyć jeden organizm.
- Poznajesz ich? - Yor wstał i ostrożnie podszedł do Nephariena; pochylał się nieco, jakby próbując zmniejszyć tym szanse dostrzeżenia ich w mroku. Elf pokręcił głową.
- Nie widzę ich vallaslinów. Mogli uciec z obcowisk - stwierdził cicho. - Możliwe, że...
Wycie przerwało ciszę tak nagle, że wszyscy trzej drgnęli odruchowo. Zupełnie, jakby Stwórca przerwał Zasłonę jednym cięciem ostrza, pozwalając zalać ich świat… czymś upiornym.
Czym? Żaden wilk nie byłby w stanie wydać z siebie takiego śpiewu.
Kątem oka Dorian dostrzegł, jak Nepharien zaciska dłoń na kosturze. Tylko z ruchu warg można było zrozumieć, co mówi elf, bardziej do siebie zresztą, niż kogokolwiek innego.
- Wy tępe dzidy…
Potwory nadeszły znienacka. Było ich kilka, w zaledwie parę sekund zdołały jednak zabić paru stojących na uboczu elfów. Poruszały się tak szybko, że Dorian ledwo potrafił dostrzec ich kształt.
Krzyki. Doskonale znał ten wrzask, ten odruch towarzyszący wojennej agonii. I ten obrzydliwy dźwięk rozrywanego ciała, rozszarpywanych na strzępy organów.
Spowolnij czas, idioto, powstrzymaj to!
Ale wtedy będzie musiał wyjaśnić, jak to zrobił. A wówczas…
Strzał. Zielona energia oślepiła go, powaliła na ziemię z siłą fali uderzeniowej. Była zbyt silna, by bariery Tevinterczyka odparły atak; przez kilka upiornych sekund naprawdę nie mógł oddychać.
Stwórco, co do…
Moc zafalowała nad nim, zawirowała, ostatecznie formułując kulę, ogromny pocisk jaskrawozielonego ognia.
Po czym runęła na agresorów.
Nie widział nic. Ale słyszał wszystko.
Skomlenie, błagalne, choć równie upiorne. I krzyk. I przekleństwa Nepha.
Cały świat krzyczał.
Stworzył kolejną barierę, która - znowu - rozpadła się, nie wytrzymując kontaktu z zieloną energią. Moc słabła jednak powoli, wystarczająco, by Dorian mógł unieść głowę bez ryzyka utraty wzroku. Dość, by spojrzeć na prowodyra całego zamieszania.
Nepharien się uśmiechał. Jego dłoń świeciła jasno, jak sam księżyc.
Znajomym, zielonym blaskiem.

*

Dalijczyk zeskoczył ze skarpy i ruszył w kierunku pobojowiska.
Przez chwilę wydawało się, że nikt nie przeżył masakry. Po chwili kilku elfów drgnęło jednak, wbijając wzrok w swego obrońcę. Szum wodospadu zagłuszał ich słowa.
Dorian zawahał się. Iść? Czekać?
Wstać, przede wszystkim.
Tak też zrobił. Dłoń Nephariena dalej świeciła złowrogo.
Dalej trzymał ją uniesioną wysoko ponad głowę. Jako symbol, jak dowódca.
O cholera.
- Poprowadzę was dalej! - Elf krzyknął, dość głośno, by usłyszały go wszystkie dalijskie klany. - Pójdźcie za mną!
Do jasnej cholery. Kim był ten cudak?
Dorian zerknął na Yora. Qunari wyglądał jednak na równie zdumionego.
- Ja nic nie wiem. Naprawdę.
- Jestem Posłańcem Fen’Harela! - ciągnął Nepharien, tonem zdecydowanie niepodobnym do wszystkich jego wypowiedzi. Tak Leirowi zdarzało się przemawiać do swoich żołnierzy.
Tak mówił dowódca przekonany o słuszności swojej sprawy.
- Początkiem rewolucji!
Jak to szło? “Ratujmy biednych noszących Kotwicę”?
Leir… mam nadzieję, że dożyję dnia, gdy będziesz miał okazję urwać mi głowę.

***

Podróż przebiegała bez zakłóceń, co, rzecz jasna, nie umknęło uwadze żołnierzy. Eskorta przydzielona Lelianie składała się z doskonale przeszkolonych żołnierzy, gotowych stawić czoła każdemu przeciwnikowi. Biorąc pod uwagę eskalację elfickich powstań, oraz ataki wilkołaków, których wędrówek nikt nie był w stanie przewidzieć, strażnicy niewątpliwie byli przygotowani na każdą ewentualność.
Nikt ich nie zaatakował. Nikt.
Chwalcie Stwórcę, powtarzała im, gdy poczuli się na tyle swobodnie, by zacząć wymieniać między sobą tego rodzaju spostrzeżenia. Dziękujcie mu, że nie skończyliście jak ci biedni wieśniacy, których trupy zastaliśmy na trakcie. Że nie spalono was żywcem, jak tego człowieka.
Swoją drogą, mag, którzy cisnął tamtym pociskiem, musiał mieć naprawdę dużo mocy.
Tak. Dziękujcie Stwórcy i proście go, by chronił was ode złego.
Tylko ona wiedziała, jaka jest prawda. A przez to modliła się jeszcze gorliwiej.

*

Strażnicy nie mieli szans jej upilnować. Nawet ten, który formalnie pełnił wartę, stracił w końcu czujność, przestał wypatrywać szczegółów, od których mogło zależeć ich życie. Gdyby teraz go zabiła, najpewniej nie zauważyłby nawet, co zaszło.
Ach. Szkoda na to czasu.
Okrążyła go, szybko niknąc w leśnej gęstwinie. Każdy krok narażał ją na uderzenia gałęzi, zaskakująco grubych i gęstych; wystarczyło kilka kroków, by obóz całkowicie zniknął z pola widzenia Szpiegmistrzyni. Las ją pochłonął. Wciągnął, niczym… Pustka.
Szła przed siebie, powoli, ostrożnie; gdy nabrała pewności, że od obozu dzieli ją znaczna już odległość, zanuciła słowa Pieśni, najpierw ledwo słyszalnie, potem nieco głośniej. Nie wyglądała niczego konkretnego, nie szukała znaków, których głusza zapewne i tak nie chciałaby jej okazać. To ona, Leliana, musiała zostać dostrzeżona. Wystarczyło poczekać. I być cierpliwą.
- Bo nie było nic prócz ambicji
Tam gdzie niegdyś serca biły w nich.
A dziewięćdziesiąt dziewięć noży zabłysnęło w świetle ognia
Gdy ofiara się rozpoczęła.*


- Przestań wyć, kobieto.
Zareagowała natychmiast; nim zdążyła pomyśleć, sięgnęła po sztylet i odwróciła się w kierunku źródła głosu. W gruncie rzeczy to zachowanie nie miało większego sensu; gdyby wilkołak zechciał ją zabić, najprawdopodobniej zginęłaby na miejscu. Wilkołaki były zbyt szybkie, zbyt odporne na ból, zbyt… dzikie.
I słuchały tylko jednej osoby.
Stwórco, prowadź nas obie.
Bestia wyszczerzyła zęby w parodii uśmiechu, jakby czytała w myślach Szpiegmistrzyni.
- Pani już czeka - zapewniła. - Prosiła, żebyś nie wyła.

Akurat. Elissa nigdy nie “prosiła”. Ona po prostu brała.

*

- Elisso...
Ty nigdy nie umiesz usiedzieć w miejscu, co?
Mówiło się, że królowa Fereldenu nigdy nie czuje zmęczenia. Nie siedziała, lecz stała, nie chodziła, lecz biegała, nie mówiła, lecz krzyczała. To ostatnie było zresztą absolutną nieprawdą; gdy tylko chciała, potrafiła zniżyć swój głos do szeptu, od którego dreszcz przebiegał po plecach. Dreszcz dwojakiego rodzaju.
Elissa Theirin. Królowa Fereldenu i… paradoksów, o jakich się Stwórcy nie śniło.
Złamałaś wszystkie zasady rządzące tym światem. Ale za jaką cenę?
Królowa uśmiechnęła się.
- Uwielbiam ten twój ton. Zupełnie, jakbyś chciała mnie poinformować, że nie żyję. - Miała na sobie zbroję, jak za dawnych czasów; pomimo ciężaru, poruszała się zaskakująco szybko. - Moje serce również raduje się na twój widok…
Wpiła się w jej usta. Szybko i mocno, zmuszając jej język do tańca, nie pozwalając się wycofać.
Brak tchu. Krew pulsująca w żyłach.
Przez chwilę. Tak krótką chwilę…
Na twarzy Elissy błądził delikatny, jakże łagodny uśmiech.
- I tak dalej. I tak dalej...
Nie były same. W blasku ognia, skądinąd skąpym, Leliana widziała wilkołaki; choć naliczyła ich sześć, nie mogła wykluczyć, że okolicę patroluje drugie tyle.
To i tak mało.
Zacisnęła usta.
- Czy w okolicy są demony?
Elissa uniosła brwi.
- Kilka. Co to zmienia?
- Kto je kontroluje? Ty?
- A któż inny?
Na Andrastę. A więc dalej to robiła.
- Co z Morrigan? Dalej ci w tym pomaga? - Że też nie zdołała poruszyć tego tematu z samą córką Flemeth, gdy ta przebywała wraz ze swym dzieckiem w Podniebnej Twierdzy. Apostatka zręcznie unikała jednak nie tylko rozmowy, ale też samej obecności Leliany, aby ostatecznie, swoim zwyczajem, czmychnąć tuż przed bitwą. To, w jaki sposób utrzymywała kontakt z Elissą, zarówno wtedy, jak i podczas pobytu w Orlais, pozostawało zagadką nawet dla Szpiegmistrzyni. Biorąc jednak pod uwagę, do jakich metod potrafiły się posunąć te dwie…
Elissa przytaknęła.
- Owszem. Obecnie przebywa u mnie, razem z Kieranem. - Zmarszczyła brwi. - Taak, chyba tak ma na imię.
- Mieszkają w pałacu?
- Morrigan w pałacu? Jeszcze nie oszalałam. Zjadłaby mi służbę na śniadanie.- Pokręciła głową. - Mieszkają sobie na obrzeżach Denerim. Całkiem sensowna posiadłość, skonfiskowana po jakimś pożal się Stwórco szlachcicu. Alistair po dziś dzień nie dał się namówić na wizytę u swojego, jakby nie patrzeć, pierworodnego. - Prychnęła ze wzgardą. - Zawsze był pizdą.
Nie w Pałacu. Tyle dobrego, chociaż, zdaniem Leliany, to i tak było o wiele za blisko.
- Eli… naprawdę potrzebujesz wsparcia Morrigan?
Wydawało się, że to pytanie szczerze zaskoczyło królową. Kobieta uniosła brwi, przez chwilę wpatrując się w Lelianę w milczeniu, zupełnie jakby na jej czole widniało rozwinięcie wypowiedzianych przed chwilą słów.
To nie jest osoba, której można ufać, Elisso.
Nie to, by Elissa się do takich osób zaliczała. Tej myśli Leliana nie chciała jednak do siebie dopuścić.
- Nie jestem magiem, Leliano - stwierdziła w końcu. - A nie zaangażuję żadnego innego apostaty do pomocy. Zwłaszcza teraz.
- A kto powiedział, że musisz angażować kogokolwiek? Jesteś królową Fereldenu, Szarą Strażniczką, Elisso, zabójcą Arcydemona. Co więcej, wyszkolonym Templariuszem, a jednocześnie… - Te słowa ledwo przeszły jej przez gardło - podporządkowałaś sobie demony. Czy naprawdę potrzebujesz pomocy maga?
- Zapomniałaś o wilkołakach i golemach. - Wojowniczka nie uśmiechnęła się. Zawsze, gdy intensywnie nad czymś myślała, na jej czole wykwitała głęboka zmarszczka.
Swoją drogą… kiedy Elissa zdążyła się tak postarzeć?
- Dlaczego tak naciskasz, Leliano?
- Bo się martwię. Nie potrzebujesz więcej problemów. - Leliana zacisnęła usta. - Morrigan opowiadała ci, co stanie się z Kieranem po zabciu Arcydemona. Ale on już nie ma mocy, Eli. Flemeth mu ją zabrała.
Elissa uśmiechnęła się pod nosem.
- Och. Flemeth ciągle w formie?
Obie wiedziały, że nie była to pusta uwaga. W przeszłości Morrigan poprosiła Elissę o zabicie Wiedźmy z Głuszy - bezsensowne zadanie, którego sama Cousland nie zamierzała się podejmować. Ostatecznie obie kobiety rozstały się w zgodzie, Morrigan zaś długo żyła zapewne w przekonaniu, że przyjaciółka rozwiązała jej problem.
Sęk w tym, że wcale nie tak dawno apostatka widziała Flemeth na własne oczy. Tego Leliana była pewna.
- Flemeth nie żyje, Elisso. - Widziała, że ją zaskoczyła. Nie miała jednak teraz czasu na tego rodzaju historyjki. - Ale to nieważne. Chodzi o to, że przeżyła walkę z tobą.
- ...której nie było...
- ...a Morrigan o tym wie, Eli. A skoro jeszcze nie poruszyła z tobą tego tematu…
Nie musiała kontynuować. Elissa zrozumiała wszystko.
- Szlag! - Nawet stojący nieopodal wilkołak zwrócił uwagę na gniew królowej; natychmiast rozchylił szpony, warcząc cicho, szykując się do ataku. Elissa uspokoiła go niecierpliwym gestem.
Choć sama wyglądała przy tym, jakby chciała kogoś rozszarpać.
- Kieran jest dzieckiem Alistaira - szepnęła Leliana, przerywając przedłużającą się ciszę. - Nie ma już mocy, nie ma przyszłości, która była mu już pisana. A Morrigan ma wystarczająco dużo powodów, by wystąpić przeciwko tobie. Przy okazji zapewniając mu godne życie. Tron Fereldenu…
- Po moim trupie! - Elissa podniosła głos; nawet Słowik nie potrafiła powstrzymać dreszczu, czując na sobie spojrzenia wszystkich strzegących ich wilkołaków.
I widząc te oczy. Ten roziskrzony wzrok…
- Po moim cholernym trupie!
- Po żadnym trupie, Eli - zaprotestowała cicho. - Bez względu na to, co planuje Morrigan, nie pozwolę ci umrzeć. Jasne?
Królowa roześmiała się.
- A czy ochronisz mnie przed wszystkim, Leliano?
To nie była reakcja, jakiej oczekiwała.
- Co masz na myśli?
W oczach miała płomienie, na ustach - bolesny uśmiech.
Elissa osiągnęła więcej, niż jakikolwiek śmiertelnik.
- Słyszę Powołanie, Leliano. Tak samo jak Alistair. Wytrzymam dłużej, niż on, to pewne, ale...
Westchnienie, tak bardzo bezradne, gest pasujący do Elissy, jak pięść do nosa.
Słyszała Powołanie. Pieśń śmierci. Znak, że czas Strażnika dobiega końca.
To musiało nadejść.
- Kto wie, co będzie dalej, Leliano?
Stwórca. On jeden, jedyny.

Andrasto, wskaż nam drogę...



* Pieśń Ciszy 2; 4

1 komentarz: