czwartek, 21 grudnia 2017

18



Zielone światło ich ocali.

Dalej! Dalej, tępa dzido!

Trzymał rękę wysoko nad głową, tak, by moc znamienia poraziła jak największą liczbę wrogów. Nie dbał o to, czy będą cierpieć, czy zginą na miejscu. Po prostu chciał działać. Bronić swoich.
Ludzie wypuścili pierwsze strzały; część z nich sięgnęła celu, wiedział o tym, słyszał krzyki elfów za swoimi plecami. Już za chwilę, już za sekundę to oni będą krzyczeć jak zarzynane świnie, porażeni mocą, o jakiej im się nie śniło. Elfy pomszczą wszystkie swoje krzywdy. Już za chwilę.
Dalej!
A jednak, mimo, że minęło kilka przerażająco długich sekund, znamię milczało.
Moment, który miał być chwilą chwały, przemienił się w pospolitą rzeź. Zaś on nie mógł zrobić nic, by powstrzymać to szaleństwo.
Nic.

Opiekunko…

Pielęgnuj w sobie ten gniew.

Tylko czy naprawdę go czuł? Gdy tam leżał, otoczony przez zmasakrowane ciała elfów, jego umysł był absolutnie pusty. To, że Nepharien przeżył, stanowiło cud sam w sobie; z całą pewnością nie zawdzięczał go własnej woli walki.
Pielęgnuj w sobie chęć zemsty.
Jedna z jego ostatnich, w pełni świadomych wizji obejmowała scenę, w której podchodził do tego jebanego blondasa i palił go żywcem, słuchając bolesnego krzyku tak długo, aż zaklęcie wypaliłoby z Inkwizytora resztki istnienia. Decydujący gracz w Thedas. Kto nasłał tych shemlenów, jeśli nie on?
Zabij ich wszystkich.

Żyj.

*

 - Dzień dobry!
Przez chwilę Nepharien nie był przekonany, czy głos stanowi kolejny element jego snu, czy też jest jak najbardziej realny. Nabrał pewności, gdy zobaczył lekko uśmiechniętego qunari, siedzącego na ziemi tuż obok jego posłania.
Elf zmarszczył brwi.
- Gapisz się, jak śpię?
- Trzeba ci zmienić opatrunek - oświadczył pogodnie Yor. Zabawne, jak ta rogata klucha zmieniała swoje zachowanie z każdym kolejnym dniem. O ile na początku qunari zachowywał się cokolwiek niepewnie, by nie rzec - wrogo, o tyle stopniowo jego podejście względem elfa zaczynało nabierać coraz bardziej przyjaznego wyrazu. Nepharien nie był co prawda pewny, czy bardziej irytują go żarciki, które rogacz kierował pod jego adresem, czy raczej ten maślany uśmiech, niemniej, zmiana pozostawała całkiem interesującym zjawiskiem.
A skoro o zmianach mowa… gdzie się podział ten cholerny shemlen?
A kogo to obchodzi...
To nigdy nie było przyjemne. Dalijczyk syknął cicho, czując, jak opatrunek stopniowo odchodzi od skóry.
 - Weź uważaj trochę.
- Hej, staram się. - Qunari zmarszczył brwi, przez chwilę wbijając wzrok w zużyty materiał, zupełnie, jakby szukał tam odpowiedzi na wszystkie pytania świata. Po chwili przeniósł wzrok na twarz elfa.
- Dlaczego patrzysz na mnie, jakbym umierał?
- Ty już ulegasz rozkładowi. - Adaar prychnął cicho, odrzucając stary opatrunek. - A tak poważnie… ta rana nie chce się goić. I staram się zrozumieć, dlaczego.
Cóż, po prawdzie, należało dziękować za fakt, że musiał przejmować się tylko jedną raną - a przede wszystkim za to, że w ogóle miał okazję to robić. Elf pozostawał tego absolutnie świadom, jakkolwiek bolesne by to nie było.
Bo ostatecznie… czy nie powinien go wyleczyć Fen’Harel?
Nepharien potrzebował czasu, by postawić sobie to pytanie. Szok po przegranej był początkowo zbyt duży, ból po utracie bliskich - zbyt silny, by bawić się w logiczną analizę sytuacji. Prędzej czy później musiał jednak dojść do tego stwierdzenia - Fen’Harel opuścił swojego podopiecznego, gdy ten najbardziej go potrzebował.
A potem najzwyczajniej w świecie wrócił. I zręcznie unikał składania jakichkolwiek wyjaśnień.
- Ej. Nie odpływaj.
- Myślę o rzeczach, których i tak nie pojmiesz. - Nepharien przewrócił oczyma, ignorując fakt, jak nieprzyjemnie mogło to zabrzmieć. Zabawne, że czasem budziło to w nim jednak coś na kształt zalążku wyrzutu sumienia; jeszcze zabawniejszym było, iż wszystkie przytyki i tak spływały po najemniku, niczym woda po kaczce. Ba, czasem nawet sam się odgryzał.
Yor oddzielał ziarna od plew z zaskakującą precyzją. Ignorując przytyki, potrafił zrozumieć o wiele więcej, niż powinien. To, swoją drogą, również było niesamowicie irytujące.
Tak, qunari drażnił go po prostu całą swoją osobą. Ale, cholera, zaczynał się do niego przyzwyczajać.
Potrzebował towarzystwa.
Nie pierdol.
- Myślisz o snach?
- O jakich snach? - Elf zmarszczył brwi, udając, iż nie zrozumiał pytania.
- Twoich, a czyich innych? Masz je co noc - odpowiedział Yor. - Chyba, że wołanie imienia Fen’Harela to jakiś odruch wszystkich dalijskich elfów.
Cholera. Ten rogacz za dużo słyszał. Za dużo wiedział. I za dużo pytał.
- Hej… To prawda? Że jesteś jego Posłańcem?
Kiedyś nie miałby żadnych wątpliwości, prawda? A teoretycznie teraz powinien być jeszcze bardziej utwierdzony w swoim przekonaniu. Zamanifestował swoją moc, nie, więcej, o wiele więcej, on wprost ogłosił, kogo reprezentuje; w wyniku tego zaczął gromadzić wokół siebie coraz więcej żądnych walki elfów. Znamię na jego dłoni świeciło, ilekroć tego potrzebował; ludzie, których spotykali na swojej drodze, padali przed jego mocą.
Ale WTEDY zostawił mnie samego.
I nawet nie zamierzał wyjaśniać, dlaczego.
- Nie wiem - przyznał cicho. - Jakie to ma w sumie znaczenie?
- No jakby dość duże. - Yor zmarszczył brwi. - Bo jeśli nie, to o co chcesz walczyć?
Och. Chociaż na to mógł odpowiedzieć bez większych problemów.
- O wolność elfów, myślałem, że to już jest dla ciebie oczywiste. - Nepharien spróbował uśmiechnąć się krzywo, ostatecznie bez większych sukcesów. Nie, nie miał siły na złośliwości.
Starzejesz się?
- I o… zemstę - dodał po chwili. - Te skurwysyny wymordowały mój klan, moją rodzinę. Zasługują na to, by skopać im tyłki.
- Żeby pomścić swój klan, chcesz wybić całą ludzkość?
Prychnął.
- Shemleni i tak nie zasługują na nic innego, rogaczu.
Poza tym, chodziło o coś więcej. O wiele więcej.
O ten sam powód, dla którego nie zdecydował się odrzucić pomocy Fen’Harela nawet, gdy ten zostawił go na pastwę losu. Z czego zresztą bóstwo doskonale zdawało sobie sprawę i co bezczelnie wykorzystywało.

Ty pragniesz chwały, Dalijczyku. Chcesz być zwiastunem wolności elfów, o której tak marzysz.
I nie chcesz, by tę rolę przejął ktokolwiek inny.

Żałosne. Ale prawdziwe.
- Chodź, rogaczu. Mam wojnę do rozegrania.
I całe mnóstwo wątpliwości do przezwyciężenia.

*

A co, jeśli nie jesteś Posłańcem?
Fen’Harel nie mógł wybrać nikogo innego. Nie mógł.

*

- Naprzód!
Byli coraz lepiej uzbrojeni, coraz śmielsi. Coraz bardziej zdeterminowani, bezwzględni i niebezpieczni.
I coraz liczniejsi.
Orlais odpowiedziało natychmiast. Wieść o Nepharienie rozeszła się po kraju lotem błyskawicy, zostawiając po sobie kolejne ogarnięte powstaniami miasta i posiadłości, kolejne trakty niewidoczne pod kobiercem ciał ludzi i elfów.
Szli dalej.
Rozruchy miały miejsce także w Fereldenie, choć z raportów wynikało, że ich skala pozostawała wielokrotnie mniejsza. Królowa Elissa zręcznie tłumiła wszelkie próby sprzeciwu.
“Nic to, przyjaciele. Z czasem wyzwolimy cały świat.”
Tak powiedział.
I tak zrobię.
Orlezjańczycy natomiast, swoim zwyczajem, rzucili się sobie do gardeł. Niejednokrotnie Nepharien spotykał mocno przetrzebione grupy cesarskiej armii, które właśnie zakończyły walkę z żołnierzami tego czy innego szlachcica. Czasem układ sił się odwracał.
To nie miało żadnego, absolutnie żadnego znaczenia. Pod wpływem mocy znamienia każdy shemlen płonął tak samo.

“Naszym celem jest Halamshiral!”
Tak powiedział.
I tak zrobię.

A w końcu dorwę i ciebie, blondasie.

***

I tak każdy do swej świątyni się udał i mądrości poszukiwał
W głosach boga swojego. A każdy bóg
Ten sam nakaz wydał:
Bramy nieosiągalne otwartymi zostać muszą.
I każdemu przyobiecano
potęgę i chwałę ponad wszelkie wyobrażenie
Jeśliby tylko do stóp swych bogów przybędzie i prosić będzie.

Pieśń Ciszy 1,16



- Alistair?
Weszła do komnaty bez pukania; szczęk jej pancerza już z daleka anonsował nadejście królowej Fereldenu. Tego dnia miała na sobie pełną zbroję płytową, bez jakichkolwiek kompromisów na rzecz dworskiej kurtuazji - jedynie hełm pozostał pod opieką służby. Stal skrzypiała przy każdym kroku, lśniła w świetle pochodni, znacznie ograniczała swobodę ruchów; miecz ciążył na lewym boku, co chwila uderzając o biodro.
Jej druga skóra, druga połówka duszy.
- Alistair?
Zareagował dopiero po chwili. Powoli oderwał wzrok od okna, jeszcze wolniej przenosząc wzrok na nią. Zamrugał kilkakrotnie, jakby wybudzony ze snu.
- Słyszysz to?
Oczywiście, że słyszała. Nieustannie, tak za dnia, jak i w nocy, Powołanie nuciło swoją upiorną pieśń.
Nie dam się.
Na Stwórcę, nigdy. Nie pozwoli, by zapanował nad nią ten dziwny zew, który słyszała wyłącznie dlatego, że trzynaście lat temu zmuszono ją do wypicia krwi mrocznego pomiota.
Powinnam była wtedy zostać u boku ojca.
Zamiast tego ten kazał jej uciekać i dołączyć do Szarej Straży. Spełnić przeznaczenie, które nigdy nie było jej. Ratować świat kosztem samej siebie.
Elissa wiedziała, że pewnego dnia przyjdzie jej zginąć przez moc, nad którą straci panowanie. Być może zabiją ją demony; być może wypali ją lyrium. Ale, do jasnej cholery, na pewno nie zginie w ten sposób.
Zabiła Arcydemona. Nie mogła poddać się głupiej piosence.
A jeśli chodziło o Alistaira…
- Weź się w garść, człowieku. Zostawiam ci królestwo pod opieką.
- Królestwo…? - On nie rozumiał. Tracił kontakt z rzeczywistością.
Skończyłeś być przydatny, kiedy zrobiłeś nam dzieciaka.
- Wyjeżdżam z Denerim - oświadczyła, podchodząc do niego o dwa kroki. Teraz lepiej widziała te podkrążone oczy; te drżące palce zaciśnięte na pasie tuniki.
- Chodzi o elfy?
Pokręciła głową.
- To załatwię po drodze, jeśli będzie okazja. Długouchym przyda się pokaz siły - stwierdziła. - Musimy usadzić Inkwizycję.
- Inkwizycja to bohaterowie, reprezentanci Stwórcy! - zaprotestował z zaskakującą siłą. Przez ułamek sekundy w jego oczach rozgorzał błysk, ta wola walki, którą kiedyś, mimo wszystko, była w nim w stanie dostrzec.
Swoich byś bronił z takim zapałem…
- Naprawdę chcesz ich atakować? Ludzie cię za to znienawidzą!
- Ludzie i tak nas nienawidzą, Alistairze. - Uśmiechnęła się, nawet nie próbując nadać temu pozoru wesołości. - Nie, nie zamierzam ich atakować. Chcę, aby to oni zaczęli tę wojnę.
Zmarszczył brwi.
- Nie potrzebujemy wojny.
- Wręcz przeciwnie. Powiem więcej - potrzebujemy jej natychmiast.

Zanim to elfie szaleństwo do nich dotrze.
I zanim umrę.

Miała mało czasu. Tak bardzo mało czasu…

*

- Jesteś całkiem zabawna, śmiertelniczko.
- Cieszę się, że bawisz się równie dobrze, jak ja. - Prychnęła cicho, patrząc na towarzyszącego jej demona. Po tylu latach przestał wzbudzać w niej jakąkolwiek obawę; zbyt wiele czasu spędzali razem, zbyt wiele krwi przelali, działając ramię w ramię.
Ciężko byłoby z tego zrezygnować.
- Dotychczas służyłem ci, bo zmuszała mnie do tego twoja przyjaciółka-apostatka - ciągnął stwór, całkowicie niewzruszony jej uwagą. - Teraz oczekujesz, że pomogę ci ją zabić. Ba, podstępnie otruć, powoli pozbawiając ją sił, aby na końcu wbić nóż w jej bezbronne ciało...
Mówił wolno, jakby sam napawał się tą wizją.
- A mimo to zakładasz, że po tym wszystkim dalej będę wykonywać twoje polecenia. - Roześmiał się. A przynajmniej tym był chyba ten dziwny charkot, który z siebie wydobył. - To bardzo śmiałe stwierdzenie.
- A co chciałbyś robić, demonie? Dokąd byś się udał, gdybyś miał wolną rękę?
- Kto wie, gdzie by mnie poniosło? - Cień roześmiał się znów. - Wiem jedno. Udałbym się w tę bajeczną podróż tylko z twoją duszą u boku.
Ustaw się w kolejce, gnojku. To tylko jedna z licznych wizji śmierci, jaką mam w swojej perspektywie.
- W ten sposób ukróciłbyś sobie całą zabawę. - Wzruszyła ramionami. - Nie lepiej najpierw zamordować setki, jeśli nie tysiące osób, a na końcu sięgnąć po mnie?
- Mówisz, jakbyś była pogodzona z losem. To nawet urocze. - Cień przekrzywił głowę,  
rozważając jej słowa. - Już z tym nie walczysz, co?
- Ja walczę całe życie, demonie. Zresztą, zwykle z tobą u boku. - Zacisnęła palce na rękojeści miecza, zupełnie, jakby ta broń mogła jej pomóc w starciu z rozmówcą. Odruch warunkowy. - Sądzę, że nie musimy tego zmieniać.
Cisza. Podejrzanie długa.
- Grasz na czas, śmiertelniczko.
Tym razem to ona się roześmiała. Dziko, histerycznie niemalże.
Stwórco. Brzmisz jak wariatka.
A co, jeśli faktycznie nią była?
- Oczywiście, że tak, demonie. Więcej, ja zamierzam wygrać tę grę!
Znów cisza. Elissa wiedziała, że demon potrafił skalkulować bilans zysków i strat w ułamku sekundy; teraz zaś celowo przedłużał to pełne napięcia milczenie.
- Nie wytrzymasz już długo - stwierdził w końcu niemalże pogodnie. - Moja cierpliwość wystarczy, by pozostać przy tobie do końca.
- A zatem dobiliśmy targu?
- Istotnie, rudzielcu. Teraz nie możesz mnie rozczarować.

Nigdy tego nie zrobiła; każda jej wyprawa była ucztą dla demonów. Teraz nie mogło być inaczej.

Mało czasu. Tak bardzo mało czasu, by dokończyć wszystkie sprawy, ochronić królestwo…
Tak mało czasu, by wygrać wojnę i stłumić następną, nim ta na dobre się rozpocznie. Ochronić dziedzictwo Theirinów i Couslandów. Jej dziedzictwo.
Posąg, który wzniosła, poświęcając samą siebie, właśnie zaczynał się chwiać.

Zabiję cię, Leir. Prędzej niż później.

Bez względu na to, co łączyło nas kiedyś.

1 komentarz:

  1. Umiesz urywać w dobrych momentach. Przykre, że Alistair jest cieniem samego siebie, a relacja Yora z Nephem bardzo fajna.

    OdpowiedzUsuń